07.09-13.09.2020 – dół i góra

07.09-13.09.2020 – dół i góra

Poprzednie tygodnie były dobrze przepracowanym czasem, ten tydzień miał być wypoczynkiem przed weekendowym startem. Czasem plany się zmieniają.

Poniedziałek

Rano z Rysiem pobiegliśmy do sklepu po drobne zakupy na śniadanie, czułem w lewej łydce pod kolanem lekkie ciągnięcie. Uczucie przypominało tak jakby dopiero mnie puścił skurcz, ale było cały czas na tym samym poziomie.

Wieczorem wyszliśmy z Rysiem już na normalny trening, łydka niestety nadal tak samo, skróciliśmy do 20 minut truchtania i zacząłem walkę z nowym wrogiem.

Wtorek

Wyjazd do Zakopanego. Praca + podróż + łydka = dzień wolny.

Środa

2 spacery z Ryśkiem w wózku po mniejszych górkach. Ten dzień też postanowiłem zrobić wolny, czułem, że ból znacząco się zmniejszył, ale nie chciałem ryzykować.

Czwarte

Rano kolejny spacer z Rysiem, po południu już sam postanowiłem pobiegać 20 minut. Dziwne uczucie w łydce nadal było, ale już nie bolało.

Piątek

Dużo spacerowania z wózkiem po górkach. 10 minut potruchtałem sam po auto, noga już zupełnie ok. Miałem jeszcze wieczorem wyjść pobiegać, jednak postanowiłem położyć się wcześniej spać, aby w sobotę z rana pobiegać coś więcej.

Oczywiście o regeneracje dbaliśmy wzorowo 🙂

Sobota

Rano atak biegowy na Giewont – Gronik – Dolina Małej Łąki – Giewont – Grzybowiec – Gronik w górkę w 1:01, w dół 45 minut. W górę do urwania spokojnie z 5 minut, trzeba trochę potrenować sprawniejsze tempo na stromych podejściach. Szybciej w dół to już ryzykownie. Kolejnym razem zaatakuje 1:40. Łydka jak najbardziej ok.

Dolina Małe Łąki o poranku jeszcze pusta.

Po południu jeszcze wypad do doliny Chochołowskiej  (~14 km z wózkiem)  + wieczorem wyjście do figloraju z Rysiem skutecznie nas ułożyło do snu 🙂

Tego dnia też miałem startować w Bielańskim Biegu Dzika w Warszawie, jednak ze względu, że pogoda dopisywała, postanowiliśmy przedłużyć sobie pobyt w górach o cały weekend i odpuścić ten start.

Było od kogo się uczyć dobrej wspinaczki 🙂

Niedziela

Po kilku dniach chodzenia z Rysiem po górach postanowiliśmy coś wspólnie pobiegać. Zaatakowaliśmy Morskie Oko. 40 minut do Włosienicy dało mi w kość. Jednak to jest zupełnie inne bieganie niż 40 sekundowe podbiegi w królikarni :). Ważne, że bez zatrzymania i przechodzenia do marszu. Rysio zadowolony z wyprzedzania rzeszy turystów :).

Z Rysiem zwykłe wyjście na spacer to masa przygód 🙂

 

Podsumowując – Początek tygodnia treningowo słaby, odbicie dopiero w weekend. Mam duży apetyt na mocniejsze bieganie, jednak Giewont tak mi skasował uda, że czuje się jak po maratonie. Aktualnie brak planów startowych. Myślę o Warsaw  Truck Cup-pie , ale to jeszcze zweryfikuje, czy uda mi się w środę pobiegać coś mocniejszego na stadionie.

Co do Łydki, to nie jest tak, że to samo przeszło, wykonywałem dużo masaży + kilka innych czynności, które postaram się niedługo opisać co robiłem, abym za jakiś czas miał gotowy przepis na rozwiązanie takiego problemu.

Share This:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *