3 raz podium – III Extermynator relacja i dużo porad jak radzić sobie w extremalnych biegach.
Extermynator, jeden z najtrudniejszych biegów w Polsce ponownie stał się areną zmagań tych, którym zwykłe bieganie po płaskim nie wystarcza. Ja również podczas tegorocznej edycji byłem jednym z tych ludzi. Na zaproszenie organizatora odpowiedziałem pozytywnie i po raz 3 wziąłem udział w przełajowym biegu w Uniejowie.
O perypetiach z ostatnią kontuzją napiszę osobny wpis. Krótko podsumowując, przed biegiem w Extermynatorze byłem już w 99 % zdrowy. Wiedziałem, że tam biegania jest relatywnie mało, więcej chodzenia i głównie pracy siłowej, dlatego też zdecydowałem się na start.
Zdecydowanie nie byłem przygotowany do tego biegu kondycyjnie ani wydolnościowo na walkę o 3 zwycięstwo. Dopiero wracam po kontuzji i mój dotychczasowy najmocniejszy bieg to 45 minut po 5.00, więc raczej liczyłem na to, że pomocne mi będzie doświadczenie zebrane z udziału w poprzednich edycjach, aby ukończyć go w zdrowiu. Po prawie 2 miesiącach nic nierobienia i po 2 tygodniach od powrotu, taki start nie był najmądrzejszym wyjściem i nie boję się tego napisać. Celem było aby bieg ukończyć, ewentualnie powalczyć, gdyby rywale mocno nie naciskali. Lecz bieg potoczył się trochę inaczej.
Mając doświadczenie ze zwycięstw z 2 poprzednich edycji, byłem wzorowo przygotowany na bieg pod względem ubioru:
- Długie getry – ochrona przed pokrzywami, trzciną, piachem, gałęziami itp.
- Taśma łącząca getry z butami i również uniemożliwiająca zostanie butom w bagnach
- Oraz nowość w tym roku, rękawice ogrodowe, które bardzo skutecznie chroniły dłonie przed np. tnącą trzciną na bagnach, kiedy próbowało się utrzymać równowagę.
Tradycyjnie głównym zadaniem rozgrzewki było maksymalnie rozgrzanie wszystkich stawów i ich uruchomienie w pełnym zakresie, aby podczas biegu po nierównościach nie nabawić się kontuzji.
Trochę truchtu i ustawiłem się na starcie, gdzie zabrakło mojego głównego rywala z poprzednich 2 lat – Krzyśka Bałatki, ale był Marcel, który zawsze dobrze czuje się w takich biegach. Dodatkowo pojawił się na starcie kolega Adam Łukasiak, który dobrze biega po ulicy oraz jest świetnie przygotowany siłowo, co stawiało go w dobrym świetle przed tym biegiem.
Początek biegu to sprint wykonany przez młodych biegaczy plażą przy Termach Uniejów. Zaraz po krótkim odcinku biegowym pierwszą przeszkodą była rzeka Warta, którą trzeba było pokonać z jednego brzegu na drugi i następnie powrócić ponownie na plażę. Tu pomimo wejścia do wody na około 5-8 pozycji, udało mi się z niej wyjść i wybiec do parku na 1 pozycji, co lekko mnie zdziwiło, a zarazem podbudowało, choć to dopiero 1 % pokonanej trasy.
Szybko moje rozmyślania rozwiał wiatr, gdy mijali mnie jak pociski, młodzi zawodnicy, którzy szybko zepchnęli mnie na 6 pozycję. Nie dość, że mnie minęli, to szybko zaczęli zwiększać nade mną przewagę. Dalej w rzeczce w parku, grupa się zbiła i tam poczułem większą przewagę – zdobytą doświadczeniem. Dość sprawnie mi szło pokonywanie mokradeł i widziałem, że Marcel również dobrze się tu czuje. Reszta młodzieży wyraźnie nie była zadowolona z takiej trasy wyścigu. Pierwsza część, czyli park i las od strony Term Uniejów przebiegła bez wielkich ekscesów. Tradycyjnie, dużo krzaków, dużo biegania w lekkich bagnach itp. Tempo biegu było dla mnie optymalne i nawet starałem się trochę hamować grupę, aby zostawić sobie siły na drugi etap trasy, czyli mokradła wzdłuż warty po stronie Hotelu Lawendowe Termy.
Jednak moje plany o hamowaniu grupy spaliły na panewce, kiedy to, gdy teren się zrobił bardziej do biegania, Adam wraz z innym chłopakiem ruszyli bardzo szybkim tempem odstawiając resztę w mgnieniu oka na kilkadziesiąt metrów z tyłu. Ciekawym urozmaiceniem, co do poprzednich edycji, był fakt, że organizatorzy zamiast prowadzić całe odcinki środkiem koryta małych rowów czy rzek, to prowadzili taki slalom, aby co chwilę wchodzić do wody, wychodzić na drugim brzegu, wbiegać na szczyt wału i ponownie wbiegać do wody. Dzięki takiemu zagraniu, np. 100 metrowy odcinek rzeczki, zajmował znacznie więcej czasu na pokonanie i oczywiście zabierał więcej sił.
Ciekawą i krótką przeszkodą był kontener z czymś al’a gumowe węże i pianki, gdzie utrzymanie równowagi było piekielnie trudne. Na środku tego kontenera była rozwieszona sieć rybacka, którą trzeba było pokonać górą i wejście na nią sprawiało dużo problemów, tak samo jak wyście.
Po krótkim slalomie przez pobliskie ogrodzenia biegłem gdzieś na 4-5 pozycji, cały czas ktoś biegł przede mną i za mną, ciągle grupa była relatywnie blisko siebie. Po chwili już brodziliśmy po szyję w bagnach wzdłuż rzeki Warty. Tutaj dość sprawnie odrobiłem stracony dystans do czołówki. W tym roku poziom wody był najwyższy z wszystkich edycji. Co skutkowało często tym, że gdy się potykałeś/aś o coś pod wodą, to przy utracie równowagi lądowało się w całości pod wodą. Niebezpieczne również były kłody i gałęzie znajdujące się na dnie, gdzie złe postawienie nogi skutkowało w najlepszym przypadku siniakiem. Widziałem, że grupa mocno dyktowała tempo, biegli gdzie tylko się da. Po pokonaniu długich bagien, zaczął się trudny technicznie naszpikowany sztucznymi przeszkodami odcinek po płaskim. To tam rok temu oderwałem się i wywalczyłem sobie 1 pozycję i to tu w tym roku najmocniej wyszło moje nieprzygotowanie kondycyjne. Młodzież bardzo szybko pokonywała ogromne dziury, przeskakiwała górki z piaskiem i biegała po nierównościach. Ja natomiast miejscami przechodziłem do marszu. Tu w oczach ponownie zwiększał się dystans i znów spadłem na 5-6 pozycję.
To tu również pojawiła się pierwsza myśl, że jednak trzeba może pogodzić się z faktem, że jeszcze jestem za słaby na wygrywanie takich zawodów. Ale biegłem dalej z nadzieją, że powinien pojawić się jeszcze krótki odcinek ciężkich bagien przy samych Lawendowych termiach. Tam ponownie udało mi się zmniejszać odległość i zacząłem wyprzedzać rywali. Nie tylko mnie ale i wszystkich bardzo zdziwiło, kiedy to na końcu tych bagien dostaliśmy informację, że teraz nawrotka i wracamy tą samą trasą o.O?
Z tych bagien po nawrotce, wyszedłem na 4 pozycję, mając za sobą blisko piątego zawodnika, ale również widząc w bliskiej odległości 3 lokatę. Pierwsze 2 miejsca, czyli Adam i Marcel bardzo szybko oddalali się biegiem na sztuczne przeszkody. Ponownie wskakiwaliśmy w głębokie dziury, wbiegaliśmy na piasek, czołgaliśmy się pod zasiekami itp. Tu już skupiałem się, aby jak najszybciej oddalić się od 5 zawodnika i gonić 3 miejsce. Niestety bardziej zbliżał się do mnie 5 zawodnik, niż ja do 3. Mijani z naprzeciwka inni zawodnicy bardzo nas dopingowali i nie utrudniali walki o czołowe lokaty. Ponownie wbiegamy w bagna wzdłuż warty, tu już jest mój teren, więc ruszam do przodu. Dość szybko przestałem słyszeć zawodnika za mną, a 3 miejsce stawało się coraz bardziej realne. Sił brakowało, często upadałem i podnosiłem się z kolan, lecz nie traciłem 3 zawodnika z oczu. On zwiększał przewagę na krótkich biegowych odcinkach, ja odrabiam to w wodze. Nasze różnice się balansowały, ale musiałem coś zrobić, aby go dogonić. Wtedy w głowie wyobraziłem sobie, jak się poczuję, gdy wbiegnę na metę na 4 miejscu. Wyobraziłem sobie, to uczucie kiedy to będąc na mecie, pomyślę, że nie dałem z siebie wszystkiego. To uczucie niewykorzystanej szansy. I wtedy dostałem drugi oddech, w wodzie szedłem jak burza, akurat był bardzo długi odcinek bagien, gdzie nie było można biec, tylko trzeba było się przedzierać przez błoto i wodę. To tu dogoniłem 3 zawodnika i środkiem szerokiego bagna, centymetr po centymetrze, krok po kroku, mijam go powoli, wychodząc na 3 lokatę. Rywal jeszcze walczył, próbując złapać się, dotrzymać tempa, ale niestety zaczął lekko tracić.
Tu już nie było myślenia, że nie ma sił, po prostu gdzie się dało, biegłem najszybciej jak mogłem, aby zwiększać przewagę. Chwilami, rywal już tracił kontakt wzrokowy ze mną za zakrętami i tam jeszcze bardziej naciskałem, wiedząc już, że tego nie oddam. Biegłem gdzie się da, szedłem najszybciej tam, gdzie się biegać nie dało. Pierwsza dwójka zawodników była dzisiaj poza moim zasięgiem i brawa dla nich, za siłę i determinację. Dobiegłem na metę w czasie 1 godziny i 44 minut, w co nie mogłem uwierzyć, że aż tyle trwała rywalizacja. Tegoroczna edycja była najtrudniejsza ze wszystkich. A mówię tak co roku.
Po biegu tradycyjnie już wskoczyłem do Warty, aby dać ukojenie nogom od morderczego wysiłku.
Podsumowanie:
– Bieg zorganizowany był bardzo dobrze, było dużo wolontariuszy, którzy podpowiadali jak pokonać przeszkody oraz zabezpieczali trasę
– Wydaję mi się, że trasa miała znacznie więcej niż około 9 km, czy może ktoś to potwierdzić, kto biegł z zegarkiem z GPS? Ja niestety biegłem bez zegarka.
– Nie polecam tego biegu osobom, które biegają mało i nie są aktywne fizycznie. Można sobie zrobić krzywdę, gdy bardzo zmęczone ciało pokonuje niebezpieczne przeszkody.
– Trasa w wodzie była oznaczona wzorowo, ale miejscami, gdzie były odcinki biegowe, można byłoby dać więcej taśmy, aby ludzie wiedzieli gdzie biegać.
Kilka rad na pokonywanie przeszkód, zebrane na przestrzeni tych 3 lat:
- (dla walczących o zwycięstwo) Niekoniecznie polecam ten sposób, ale gdy jest się pewnym, że w wodzie nie ma kamieni ani kłód (np. bagna z samej trzciny) można próbować do wody nie wbiegać/wchodzić, ale wskoczyć, wtedy ma się te 3-4 kroki w początkowych bagnach mniej. Ale trzeba uważać, aby się nie przewrócić.
- Czołgać się pod zasiekami polecam przy bokach toru, tam jest mniejsza gęstość drutu kolczastego, niż na środku.
- Pokonywanie Warty na początku – lepiej pobiec kilka metrów dalej, a następnie pokonywać wodę lekko podając się jej nurtowi, który nas będzie spychał w miejsce docelowe, niż pokonywać wodę i dodatkowo walczyć z jej nurtem.
- Wychodzenie z głębokich dziur, tam gdzie jest potrzebna lina – Nie warto się podciągać samą siłą rąk, lepiej naprężyć linę, oprzeć stopy o ścianę dołu i wejść wykorzystując więcej siły nóg niż rąk.
- Pokonywanie sieci rybackiej – w moim przypadku dobrym sposobem było wskoczenie na nią jak najdalej się da, a nie wchodzenie od początku. Mnie ta sieć prawie sama zrzuciła po drugiej stronie 🙂
- W bagnach, podnosimy wysoko kolana i robimy coś w stylu Skipu C, trochę tak jak w szybkim biegu, duże wahadło ułatwia pozbywanie się oplątujących się zarośli przy przenoszeniu stopy do przodu.
- W wodzie tempo również nadajemy rękoma, delikatnie, ale to pomaga.
- Gdy lilie wodne i inne zarośla gromadzą się na nas, podczas przedzierania się w wodzie. Nie ściągajcie ich z siebie, tylko odpychajcie je przed ciałem na boki, wtedy walczymy tylko z oporem wody.
- Dla walczących o miejsce. Każdy, ale to każdy odcinek gdzie się da – biegniemy. Przy każdym wyjściu z bagna, kiedy to nie mamy sił – to gdy zaczniemy biec, rywal, który ma słabszą głowę, może nam nie dotrzymać tempa.
- Warto obserwować innych zawodników! Gdy ktoś przed nami pokonuje przeszkodę i ma problemy w danym miejscu z przedarciem się (np. kłody w wodzie, głębokie miejsca), warto to miejsce ominąć.
- Bardzo dziwna rada, ale warto myśleć… Podczas takiego wysiłku widzę, że część osób dostrzega tylko drogę i chcą pokonać przeszkodę. Miejmy nerwy na wodzy i starajmy się analizować – może to oszczędzić straty cennych minut i utraty sił.
- Najważniejsze – przede wszystkim jest to niebezpieczny bieg – pomagajmy sobie wzajemnie – czy to pomocna dłoń, czy zwykłe ostrzeżenie w stylu uwaga gałąź, czy kłoda.
Nie zdobyłem pierwszego miejsca po raz trzeci, ale wrócę tu za rok, przygotowany na to, aby wygrać! Wszyscy Ci, którzy ukończyli ten wyścig są bohaterami. Niezależnie od czasu, bo być na takiej trasie 2,5-3 h to naprawdę wycieńczający wysiłek. Jeśli będziecie mieć jakieś pytania dotyczące biegów ekstremalnych, czy spostrzeżenia napiszcie je w komentarzu lub w wiadomości prywatnej, ponieważ im więcej informacji – tym później wszystkim zainteresowanym może być łatwiej. Extremalne pozdrowienia!
5 thoughts on “3 raz podium – III Extermynator relacja i dużo porad jak radzić sobie w extremalnych biegach.”
Relacja całkiem fajna.
W mojej opini, ten bieg organizacynie był położony na całej linii. Jestem zawodnikiem biegów przeszkodowych z średnim doświadczniem. W biegach w których brałem udział do tej pory, trasa zawsze była wymagajaca, ale bezpieczna.
Tutaj podczas biegu było niebezpiecznie, organizatorzy źle oznaczyli trasę, wolontariusze byli tak rozmieszczeni, że w żadne sposób nie byliby w stanie pomóc w przypadku zagrożenia. Wolontariusze generalnie wyawali sie bardziej zainteresowani tym co dzieje się na ich telefonach, niż zawodnikami którym mieli zapewnic bezpieczeństwo.
Trasa prowadziłą przez trudny teren, natomiast, przy okazji, organizatorzy w żaden sposób nie oznakowali niebezpiecznych miejsc, takich jak kłody pod wodą (niektóre leżały w taki sposób pod wodą, że można bylo się nadziać brzuchem, albo genitaliami.
Generalnie bieg organizacyjnei wygladał jakby biegacze „szosowi” postanowili się pobawić w wojsko. Mam nadzieje ze przed kolejną edycją organizatorzy pobiegaja troche na biegach OCR (Runmuggedon, Spartan itp.), albo porzucą pomysł rganizacji biegu który ich przerasta.
Bardzo lubię czytać Twoją relację z biegów, sa zawsze szczegółowe opisy,mądre porady i dużo wskazowek mimo,że wiem jak dużo czsu zabiera napisanie.Gratuluję 3 miejsca Krzysio.
Dziękuje za docenienie 🙂
Dziękuję za obszerną relację i gratuluję zwycięstwa!
Mój czas to ok 02:25.
Organizatorzy przyznali, że bieg miał 11 km (info ze strony uniejow.pl).
Był to mój pierwszy i prawdopodobnie ostatni tego typu bieg- mimo że obyło się bez kontuzji, to chyba jednak wolę biegać po stabilnym gruncie.
Obawiałem się, że będzie duża różnorodność przeszkód technicznych, ale tutaj głównym przeciwnikiem była woda. Największym wyzwaniem było pokonać ponowne pokonanie tej samej trasy po nawrotce z puntem kontrolnym z wodą.
Hej, Dziękuje 🙂
Czas bardzo dobry wykręciłeś jak na pierwszy start w takim hardcorowym biegu. Tak, te bagna to umiały wyciągnąć wszystkie siły.