Relacja Praska 5-tka i Wyprzedź Meningokoki – czyli jak rozegrać bieg, aby uzyskać dobry wynik

Relacja Praska 5-tka i Wyprzedź Meningokoki – czyli jak rozegrać bieg, aby uzyskać dobry wynik

Dwa słowa stępu o mojej aktualnej dyspozycji biegowej – Jestem po 2 tygodniowym mini roztrenowaniu, gdzie dużo pracowałem, a mało biegałem. Organizm odpoczął od mocnego wysiłku i z racji tego, że byłem już wcześniej zapisany, postanowiłem z marszu wystartować w Praskiej Piątce i zobaczyć na czym stoję. Natomiast o biegu Wyprzedź Meningokoki zapomniałem do czasu, kiedy to organizatorzy na dzień przed biegiem napisali sms informujący o godzinach pracy biura zawodów. Ale od początku:

Miasteczko biegacza

Praska 5-tka:

 

Bieg towarzyszący Półmaratonowi Praskiemu – szybka trasa, super organizacja, mocna obsada oraz dobra pora na bieg plus pogoda, czyli wszystko co potrzebne do bicia życiówki. Ja stawiłem się na tym biegu z myślą, aby zobaczyć co zostało z lepszej dyspozycji z przed dwutygodniowej przerwy od mocnych treningów.

Wcale nie stresowałem się tym startem, nie było celu na dobry wynik, nie było szans w walce o czołowe miejsca więc, czy przybiegnę 10, czy 50 nie robiło żadnej różnicy. Chciałem pobiec mocno, ale z głową i zobaczyć co z tego wyjdzie.

Bojowe nastawienie 🙂

Nogi na rozgrzewce miałem ciężkie, ale już przebieżki były dobrym prognostykiem. Od kilku startów testuje zrobienie ostatniej przebieżki na kilka minut do startu. Taki zabieg daje efekt lekkości nóg na początku biegu co jest niebezpieczne, ponieważ można rozpocząć za szybko, natomiast mi to daje psychiczny bodziec, że biegnie mi się super lekko. Wtedy oczywiście muszę się hamować, więc staram się luz z początku wykorzystać w końcówce.

 

Po starcie wszyscy rozpoczęli bardzo mocno, początek trasy był płaski i za chwilę biegło się minimalnie z górki. Inni mnie wyprzedzali, ja postanowiłem biec swoje nawet lekko wolniej, te 5 sekund zaoszczędzone na pierwszym kilometrze o wiele więcej dadzą, niż gdybym rozpoczął w tempie startowym lub nawet szybciej niż zakładane tempo. Ja biegłem na samopoczucie, więc tym bardziej wolałem się nie forsować.

Złapałem się jakieś grupy i spokojnie biegłem swoje. Nogi chciały do przodu, ale głowa pilnowała, że to dopiero początek, pobiegam szybciej w drugiej części biegu. Po pierwszym kilometrze w około 3.30 postanowiłem biec na 17.30, ewentualnie przyspieszyć po 3 kilometrze. Na drugim kilometrze nadal chciałem wyrywać się do przodu, ale skutecznie zniechęcał mnie fakt, że przed naszą grupą jest spora przerwa do kolejnej. Trzymałem się grupy, pomimo faktu, że nadal czułem, że to nie moje tempo. Dopiero po minięciu maty na około 2,5 km powoli ruszyłem na czoło grupy. Tak biegłem do 3 kilometra, ale nikt nie dawał oznak, że chce przyspieszyć. Postanowiłem ruszyć mocniej. Ten moment jest o tyle ważny, że głównie w tym miejscu, czyli około 70 % wyścigu następuje kryzys. Tego dnia postanowiłem nie czekać na kryzys, tylko przyspieszyć. Oderwałem się od grupy i pewnym, mocnym korkiem zbliżałem się do kolejnej. Czułem moc, drugą grupę minąłem i biegłem dalej sam. Został kilometr do mety. Ja biegnę już na 99% i słyszę za plecami, że ktoś próbuje trzymać moje tempo. Na 500 metrów do mety przyspieszam jeszcze mocniej. To jest ten moment biegu, kiedy już mogę się „zadłużyć” czyli przyspieszyć mocniej niż pozwala organizm i zapłacić za ten kredyt dopiero na mecie. Tylko mety nie było widać ?

Biegnę bardzo mocno, nasuwają się na usta słowa zasłyszane kiedyś na biegu wypowiedziane przez pulchną biegaczkę z końcówki biegu: „Gdzie  K****a ta meta! ” zostawiam sobie delikatny zapas na ewentualny finisz, głos przeciwnika z tyłu znika. Zostają ostatnie metry trasy i ja. Pewny siebie wbiegam na metę, rozkładam ręce i cieszę się tą chwilą. Planowany czas 17.30 został zmodyfikowany i na ostatnich 2,5 kilometrach finalne wyszło 17.12.

Dobra końcówka

Czułem się zmęczony, ale szczęśliwy organizm pozwolił mi wykorzystać pełnię jego możliwości.

Będąc w domu dostaje wspomnianego SMS z informacją, że dzień później biegnę bieg na 4 km na PGE Narodowym. Szybka decyzja?  Biec czy nie biec …Biegnę!

 

Prześcignij Meningokoki:

 

Na ten bieg już były inne plany. Biec na miejsce, nie na czas. Na miejscu okazało się, że trasa to 4 okrążenia po 1 kilometrze wokół stadionu narodowego. Plusem był fakt, że na tej trasie są oznaczenia co 100 metrów, minusem po szybkiej kalkulacji był fakt, że będą duble…

Sam bieg ma super inicjatywę, czyli pokazanie jak niebezpieczne jest zarażenie się Meningokokami. Gdy dojdzie do zarażenia małe dzieci mają bardzo mało czasu na ratunek. Liczy się każda godzina i jest to istna walka z czasem o ratunek. 24 godziny to czas od pojawienia się objawów do śmierci małego dziecka. My na wyścigu mieliśmy 24 minuty na pokonanie 4 kilometrowej trasy, aby nie dogonił nas Meningokok maskotka ?.

Meningokok (źródło https://www.facebook.com/odwazsiebyczdrowymnaNarodowym/)

Organizacja nie odstępowała tej z dnia poprzedniego. Wszystko sprawnie i trasa wokół stadionu też była bardzo szybka. Rozgrzewka przebiegła bardzo sprawnie i nogi co najważniejsze jeszcze w lepszej dyspozycji niż w dzień wcześniej.

Tutaj plan miałem taki: 2 km z czołówką i potem powolne przesuwanie się oraz finalnie ucieczka. W trakcie jednak musiałem zweryfikować plany.

Gdy ruszyliśmy od razu sformowała się 6 osoba grupa. Jednak po kilkuset metrach jeden zawodnik narzucił mocniejsze tempo i powoli zaczął oddalać się na pozycji lidera. Tempo biegu było na tyle szybkie i faza wyścigu na tyle wczesna, że nie próbowałem się zabierać. Nawet utrzymanie tej grupy, w której biegłem nie było takie proste.

Przebieżki przed startem

Mijamy 1 kółko – 3.22 szybko, zostaje nas 4 zawodników w walce o pozostałe dwa miejsca na podium. Już na drugim okrążeniu zaczynamy wyprzedzać zdublowanych biegaczy. Na początku kilka osób, z biegiem czasu coraz więcej. Na trasie było 300 osób –wyobraźcie sobie 300 osób na 1 kilometrowej pętli. Najwolniejszy biegli kilometr po 7.00 my po 3.20, czyli zaczął robić się delikatny młynek.

Drugie okrążenie w 3.26 nikt nie chce atakować, każdy czeka na ruch rywala. Na około 2,5 km widzę, że robi się tak ciasno, że lepiej biec po zewnętrznej niż przeciskać się bliżej środka trasy. Delikatnie przy tym dociskam pedał gazu i wychodzę na drugą pozycję. Teoretycznie wszystko zgodnie z planem, ale po 300 metrach, gdy zbiegam do wewnątrz rywale mnie doganiają. Ten atak był za wcześnie, spadam na 4 pozycję. Mijamy 3 kilometr 3.24. Wbiegamy na ostatnie okrążenie. Tłum już jest na tyle duży, że każdy z nas biegnie inną trasą. Każdy próbuje znaleźć fragment miejsca jak najbliżej wewnętrznej, aby nie nadrabiać, ale też uważać trzeba, na innych biegaczy. Każdy naciska, nikt nie chce odpuścić. Trzymam się, brakuje mi sił, ale czuje, że jest w środku jeszcze delikatny zapas. Tętno cały czas ponad 195, zostaje 500 metrów do mety. Wiem, że jak zostawię to na finisz, to przegram, ponieważ mam słabą końcówkę. Podejmuje decyzje, zostało 500 metrów – próbuje!

Atakuje, z tempa 3.20 przyspieszam do 3.00 i przechodzę na zewnętrzną, gdzie jest dalej, ale nie trzeba biec slalomem. Włączam pracę rąk, wyobrażam siebie na ostatnim kółku stadionu. Odpocznę na mecie, 300 metrów, nie słyszę rywali, ale to nie ze względu na przewagę, ale przez hałas jaki generują inni wymijani biegacze.

200 metrów to trochę ponad 30 sekund biegu, teraz albo nigdy przyciskam jeszcze mocniej. Tu już jest 110 %, 100 od siebie i 10 % na kredyt. Tętno podchodzi pod 200 uderzeń na minutę. Organizm odłącza bodźce zewnętrze, nie widzę mijanych ludzi, nie słyszę spikera, widzę tylko metę. 100 metrów do mety szczerze to ich nie pamiętam, wbiegam na metę na drugiej pozycji, niedużo za mną inni. Ostatni kilometr w 3.13 w większości po zewnętrznej.

Dekoracja

Na mecie nie zatrzymuje się tylko truchtam, po minucie truchtania tętno na zegarku pokazywało 160, dopiero po 2 minutach truchtania spadło poniżej 120 i mogłem przejść do marszu.

Dlatego ważne jest, aby nie zatrzymywać się po długim i mocnym biegu. Ponieważ serce nadal pompuje krew na 100 %, a Ty nagle stajesz albo gorzej kładziesz się. Dlatego lepiej trochę potruchtać albo przejść do marszu, aby organizm się uspokoił.

Jednym spojrzeniem na puls widać, że oba biegi były poprowadzone tak, aby od początku do końca stopniowo przyspieszać, aż do maksimum.

Podsumowując:

Ten weekend był udany biegowo. Spokojniejszy początek, mocny środek i końcówka na długu to o wiele lepsze bieganie, niż bardzo mocny początek, średni środek i słaba końcówka. Co ważne, wymijanie innych czy to na praskiej, czy w mocnym wyścigu o miejsce daje psychologiczną przewagę i motywuje, aby dawać z siebie więcej.

Wiem, że nie jestem w lesie, ale muszę się poważnie zastanowić co robić dalej z treningami. Co planuje i jak znalazłem się w tym miejscu, w którym jestem odpiszę w podsumowaniu i planach w ciągu najbliższych 2 dni.

 

Share This:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *