11.07.2022 – 17.07.2022 – Lepiej

11.07.2022 – 17.07.2022 – Lepiej

Poniedziałek 11.07.2022

Był tydzień odpoczynku od choroby i teraz powrót – Łucja coś złapała już w weekend, a mnie wzięło od poniedziałku. Ogólne osłabienie. Wybraliśmy się jednak wspólnie na lekki trening na Pola Mokotowskie (ja z dzieciakami + Beata na rowerze). Włóczyłem sobie noga za nogą + zrobiłem 400 m na stadionie w 1:19 co też było szczytem moich możliwości.


Wtorek 12.07.2022

Wolne, planowane – chciałem odpocząć.


Środa 13.07.2022

Tu już doszła lekka gorączka – ponownie rodzinny trening 10 km obiegania okolicznych stałych punktów naszej trasy z Rysiem, tym razem pełnym składem. Takie truchtanie z wózkiem jest ok, natomiast jak zrobiliśmy krótki wyścig pod górkę (ja z dziećmi vs Beata na rowerze) to odczułem osłabienie organizmu, normalnie mi się nogi ugięły pod koniec.


Czwartek 14.07.2022

Początek treningu (i po jedzeniu batona z daktylami :))

Czuje się trochę lepiej – tym razem Ryś był bez drzemki i szedł wcześniej spać, to z Łucją na pojedynczym wózku ruszyliśmy na trening. Bardzo dawno nie biegałem z pojedynczym wózkiem + jeszcze lekka Łucja to zupełnie inne bieganie niż z dwuosobowym wozem. Zrobiliśmy również 10 km, biegało się zdecydowanie lepiej. W trakcie postanowiłem przebiec 1 km mocno i o dziwo, biegło się super. Wyszło w 3:38 co mnie nawet nie zmęczyło. Fajny trening.

A po dobrym treningu w wózku siedzę tak 🙂


Piątek 15.07.2022

Chciałem zrobić sam 5 km po 4:00, aby rozruszać organizm, ale go nie zmęczyć – finalnie cała rodzina się dołączyła i wyszła trasa Parkrun Pole Mokotowskie z 2 dzieci na wózku + żona na rowerze w 19:50 (gdzie jeszcze wracałem kilkanaście metrów po czapkę i ponownie rozpędzałem cały pociąg). Biegło się super, był zapas na szybciej, fajny prognostyk na sobotę.


Sobota 16.07.2022

Pobudka 4:40, Łucja wskakuje na mnie i jest wyspana. Na nic się zdają próby uśpienia, 5:30 zaczynamy dzień. Człowiek już zdążył zapomnieć, jak nieprzespane noce były standardem. Wiedziałem, że Łucja odpada w takim razie z zestawu startowego Parkrun (poszła na drzemkę około g. 9), ale liczyłem na Rycha. Rysiek za to spał do 8:30 i po wstaniu stwierdził, że zostaje w domu. Przez cały tydzień biegałem z wózkiem, a tu nagle nie ma co pchać. Plan na Parkrun zmodyfikowałem do takiego: Pierwsza pętla z czołówką i jak będzie mocno, to biegnę dalej bez zmian, jak będzie słabo, to robię drugie kółko na tempo 17:00 (7:30). Biegło mi się ciężko, pierwsze okrążenie biegliśmy w 3 osoby, nikogo nie znałem, natomiast tempo 3:40 dla nich było ok, więc niczego sobie. Postanowiłem, że spróbuje drugie ruszyć na 7:30 (około 3:24) i minąłem ich po pierwszych 400 metrach, jednak po kilometrze zabrakło mi paliwa. Dogonił mnie jeden zawodnik, biegłem za nim do zakrętu 90 stopni, gdzie ścieżka biegnie za drzewem, a zawodnik pobiegł przed. Takim manewrem zrobił sobie 10 metrów przewagi i po tym się nie pozbierałem. Drugie Kółko wyszło delikatnie poniżej 8 minut (Gdzie z wózkiem i dwójką dzieci biegałem lekko ponad 8 minut…). Zawodnik mi powoli uciekał, ja się toczyłem do mety. Nie do końca wiem, czy, aż taka jest różnica, że z wózkiem 4:00 nie było problemem, a bez wózka 3:30 już strasznie, łydki jak z kamienia. Być może wczorajszy trening mnie tak sponiewierał lub jeszcze trzyma mnie choroba. Nieważne, dostałem lekcję, trzeba wyciągnąć wnioski.

Foto – Fb. Pole Mokotowskie


Niedziela 17.07.2022

Pierwszy trening – g. 6:00 pobudka, baton + banan i praca do g. 7. Po g. 7 ruszam na stadion Skry na trening. Informacyjnie po fakcie sprawdziłem, że stadion Skry jest już otwarty od g. 6:00 (ale to się zmienia, warto sprawdzać wcześniej tu .

Po wyjściu z domu, nie za wyraźnie wyglądam

Plan 15×400 w tempie – właśnie nie wiedziałem jakie dobrać. Jednak patrząc po tym jak się czuje, postanowiłem jednak na spokojniejsze tempo (3:20 czyli kółko w 1:20). Przerwa też bezpieczna 1 minuta. Pierwszy odcinek biegło mi się bardzo dobrze. Przed samym jeszcze startem treningu wziąłem żel energetyczny i muszę przyznać, że energii mi nie brakowało. Problemem było dla mnie liczenie odcinków (zegarek stary nie ma lapów, a na stadionie nie ma gdzie rysować za bardzo kresek), więc zrobiłem przeplatankę – 4 kółka po 3:20 i odcinek 200 metrowy w 34 sekundy (2:50). Bardzo to mnie odmulało i wystarczyło, że liczyłem do 4 :). Odcinki szyły bardzo równo i dobrze. Dopiero po 10 zacząłem czuć nogi jak na wczorajszym parkrunie. Takie treningi są super, bo ból nie trwa tak długo i można utrzymać dobrą postawę i tempo do końca odcinka.

I choć ostatnie odcinki biegane po 3:20 były trudne i męczące, to jednak koncentracja i energia skupiła się na ostatnim. Zamiast 200 w 34 postanowiłem, że zrobię 400 w 1:08 (czyli 12 sekund szybciej, niż tempo dotychczasowych odcinków).

Ruszam, bardzo duże skupienie na sobie i na biegu. Nie wiem czy to szczęście, czy po prostu nie docierało to do mnie, ale nie czułem wiatru na jednym łuku, co przez cały trening mnie spowalniał. Mijam 200 w 33 z przodu i lecę dalej. Bardzo solidne i takie kontrolowane (nie w trupa) bieganie i koniec w planowane 1:08.

Po biegu – już wyraźniej

Muszę przyznać, że normalnie pewnie bym wyklepał te 15×400 po 3:20, natomiast taka przeplatanka szybkimi odcinkami zdecydowanie jest fajniejsza i też według mnie daje zupełnie inny sygnał dla organizmu niż równe bieganie. Szczególnie ostatnie 400, które symuluje finish na zawodach (zmęczenie i szybkość).

Drugi trening po południu – plan 1 h atakowania zbiegów na Kopie Cwila (po miękkim). Czyli tak naprawdę wolne podbiegi, ale za to zbiegi robione bardzo mocno, aby „nabić” mięśnie.

A sam trening wygląda tak – Miałem 1 h na bieganie – rodzinę odstawiłem na pobliski plac zabaw i ruszyłem w kierunku górki. Od razu odezwał się brzuch, że obiad nie ma zamiaru zbiegać i chce wysiadać i zacząłem poszukiwania toitoia, znalazłem go 10 minut od górki, więc straciłem łącznie 20 minut (straciłem czyli nie zbiegałem tylko biegałem po płaskim). Dalej zacząłem docelowy trening, czyli wbieganie i zbieganie – atakowałem północną stronę, która jest wykoszonym i najdłuższym fragmentem kopy. Pierwszy zbieg po tej trawie i od razu się przypomniała Łemkowyna. Na Agrykoli wiele nie trzeba, aby kontrolować tempo, a tutaj stromizna jest na tyle duża, że trzeba mocno hamować, aby nie rozpędzić się za mocno. Po 10 minutach takiej akcji (góra/dół) miałem dosyć. Widać, że jednak na to nie byłem przygotowany. Kolejne odcinki już były mniej kontrolowane (nie ufałem tak zmęczonym nogą), więc biegałem je wolniej. Potem zacząłem robić na przemian 2 strony górki, północną i wschodnią i takie wachadełko sobie zrobiłem, po 30 minutach już po zbiegu początek górki zmuszałem się, aby z marszu przejść do biegu, dobrze, że to jest mała górka i wiadomo było ile będzie boleć. Ostatnie 2 zbiegi już rodzina się pojawiła, więc poleciałem ponownie mocniej, natomiast teraz, jak piszę ten fragment 1 h po biegu, to czuję, jakby mi ktoś tłuczkiem do mięsa całe uda poobijał z obu stron. Zakładam, że jutro będzie ciekawie się funkcjonowało. Jeżeli odczuwam takie zniszczenia, po raptem 40 minutach biegania, to co można się dziwić po 4 h biegania na Łemko. To dobrze, że teraz tak wcześnie boli, organizm się przyzwyczai jak będę to powtarzał i może jest szansa, że na zawodach wytrzymam dłużej takie „obijanie” :).

Jest kawałek zbiegu

Edit: Dopiska dzień później – duży ból nóg przy chodzeniu, jak rano odprowadzałem dzieci biegiem do szkoły, to czułem, że w udach zamiast mięśni mam 2 kołki, do których jest przyczepiona reszta ciała, oceniam stan zniszczeń na takie 35 % tego co było na Łemko. (Wtedy nie mogłem chodzić).

Pojawienie się zbiegów w planach jest świadome – w Sierpniu planuje 3 biegi po górkach, gdzie chciałbym zastosować metodologię dochodzenia do formy (uodpornienia organizmu na ten wysiłek) właśnie startami. Natomiast wiem, że poległem na Łemkowynie właśnie przez zbyt agresywne zbiegi na początku, dlatego nie zaszkodzi właśnie się przyzwyczaić do tego typu wysiłku już na treningach.

Share This:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *