20.03.2023 – 26.03.2023 – Solidny test

20.03.2023 – 26.03.2023 – Solidny test

Poniedziałek 20.03.2023

Zdrowotnie lepiej, nie próbowałem biegać rano, wieczorem 7 km z czego 5 z Rysiem.


Wtorek 21.03.2023

Już jest dobrze, człowiek z energią wstaje rano i rusza na trening. Ponownie miałem chęć na trening na schodach i zbieganie w dół obok, jednak popadał deszcze i postanowiłem zrobić standardowe podbiegi. Formuła 30 minut x nieco ponad 200 metrów. Wyszło 14 odcinków – dobry trening


Środa 22.03.2023

5 dni do startu – tutaj nie mam co dokładać mocnych treningów – 10 km w tempie 4:00 + 2×500 szybciej, natomiast w trakcie biegu czułem taki zjazd energii (mało jadłem w trakcie dnia), że tempo 4:00 było dla mnie ledwo do utrzymania. Po 4 kilometrach zjadłem żel i też się mentalnie przestawiłem na czerpanie energii z tej złości odnośnie wolnego tempa, że tempo nagle wzrosło. Finalnie 11 km po 3:59, ale energii na odcinki zabrakło .


Czwartek 23.03.2023

50 minut rozbiegania, już trzeba szukać odpoczynku.

Piątek 24.03.2023

Wolne od biegania, ale już kierunek w ładowaniu się solidnie jedzeniem.


Sobota 25.03.2023

Start Parkrun – cel – czas <18:30 sam lub <19:30 z dziećmi.
Zrobiła się ciepła pogoda – zapakowaliśmy dzieciaki do wózka i pojawiliśmy się na starcie Parkrun Pole Mokotowskie. Start i początkowe tempo na samopoczucie. Po starcie szybko wyklarowało się, że tego biegu nie wygramy (zwycięzca tempo < 17 minut) , ale o drugie miejsce powalczymy.
Okazało się, że oscylujemy w tempie mojego jutrzejszego półmaratonu, wiec takie tempo pilnowaliśmy i na około 2 km przed metą wyszliśmy na drugie miejsce.

Najważniejsze, że dzieciom się bardzo podobało 🙂

Czas 19:00 na 5 km, 19:19 na całość (5,1 km). Dawno nie biegałem tak szybko z dziećmi, ręce to odczuły, szczególnie, że dzieci nie są lżejsze i coś koło 40 kg (17 kg Ryś, 11 Lucy, 12 Wózek) trzeba było pchać.

Później w trakcie dnia ładowanie się węglami, czyli dużo jedzenia, często nawet jak się nie chciało.


Niedziela 26.03.2023

Trenowane od kilku weekendów śniadanie (2 bułki z drzemem) na 3 h przed startem + solidniejsze nawadnianie i ruszam na start.

Super atmosfera, bardzo dużo ludzi, że ledwo jest jak zrobić rozgrzewkę. Organizacja oczywiście na najwyższym poziomie. Sen o Warszawie, lekki deszczyk i ruszamy. Ustawiłem się za zającami na 1.20, pierwsze kilometry, aż do siebie mówię, czy na pewno to jest grupa na 1.20?. Biegnie mi się mega komfortowo. Patrzę na zegarek, faktycznie tempo 3:48 i ja czuje się świetnie*

*prawie świetnie, bo normalnie przed startem/treningami ostatnio zawrze siku robiłem przed rozgrzewką i po (podczas rozgrzewki zawsze mi się też nazbierało). Tym razem odstałem swoje do toitoia przed, ale po już nie było gdzie (kolejki do toitoi duże + gdzieś w krzaki nie było gdzie wskoczyć przy starcie).

I tak biegnę, biegnę, czuje, że coraz mocniej mnie naciska pęcherz. Grupa ogromna, na pewno więcej niż 40 osób, wypatruję toitoia, nie ma. Dopiero w okolicy 6 km złapałem lap, wskoczyłem do środka, aż 25 sekund przerwy i wybiegam na trasę, ulga ogromna, ale 100 metrów grupa mi uciekła.

Gonię, rozłożyłem sobie pościg na 3-4 kilometry i tutaj tempo średnie około 3:40, koszt duży i faktycznie wtedy czułem, że kontrolki trochę się zaczynają palić za wcześnie. Pierwsze 5 km w 19:00 netto, drugie (z WC) oficjalnie lekko poniżej 19 minut (czyli realnie coś koło 18:30 samego biegu bez toitoi).

Dogoniłem grupę, już witałem się z gąską i w twarz dostałem podbiegiem pomiędzy 10, a 11 kilometrem, który oddzielił chłopców od mężczyzn. Tempo spadło do okolic grubo powyżej 4:00, na moście z wiatrem w plecy było lepiej, ale nie mogłem już się zmusić do ponownego pościgu, za dużo kosztował mnie poprzedni, a ja za mało mam zapasu prędkości, aby znów wchodzić na tempa w okolice 3:40. Biegłem swoje, zjadłem żel i przestawiłem cel na wynik 1:21 z przodu. Drugie 10 km przeszło dość ok, było ciężko, ale tempo w okolicach 3:52 już było dla mnie na tyle akceptowalne, że wiedziałem, ż na tych prędkościach dojadę do mety. Kryzysów nie było, że nagle chciało mi się zwolnić do 4:30, czasem wiał wiatr mocniej w twarz (szczególnie na moście Świętokrzyskim) ale ogólnie udało się tempo dowieźć.

1:21:17 (-25 toitoi) można liczyć 1:20:XX nie jest dalekim od celu wynikiem, nie postawiło mnie nagle, że straciłem minuty. Tak naprawdę od choroby/roztrenowania w 4 tygodnie z 1:34 wskoczyłem na 1:21, tu też czasu było niewiele. Natomiast czego zabrakło/do poprawy:

  • Toitoi przed startem lub mniej picia wody, więcej izotonika do wypracowania, ale toitoi przed musi być
  • Mięśniowo czułem ten bieg w drugiej połowie, tutaj więcej trzeba się obiegać na tych/szybszych prędkościach + dłuższe treningi lub kilka dni pod rząd, aby zasymulować nakładające się zmęczenie
  • Buty – biegłem w wyczłapanych moich treningowych butach, które są ubite i nie dają wcale dynamiki, więc cały impakt asfaltu przez 21 km brałem na ciało. Tutaj jeszcze nie czas na karbon, ale po prostu wymianę ogumienia trzeba zrobić.

Na pewno zapamiętam na długo doping na 19 kilometrze po zbiegu z mostu, super atmosfera + też warte podkreślenia, na całej trasie doping był odczuwalny, kiedyś albo tego nie widziałem, albo nie zwracałem uwagi, ale dużo ludzi dzisiaj kibicowało :).

W drodze powrotnej okazało się, że zajęliśmy drużynowo 2 miejsce, więc miło, że się udało przyczynić do tego sukcesu.

Podsumowanie

Idąc myślą, nieudany start, ale dobry trening. Za 3 tygodnie powtórka w Łodzi, tam niestety nie będzie dużej grupy do biegu (biegnę drugą zmianę), ale będę się chciał zakręcić już bliżej 1:18, aby to zrobić potrzebuje na pewno jednego mocnego długiego wybiegania + 2-3 treningów na oklepanie tych prędkości 3:45. Teraz 2 dni luźnego rozbiegania, aby przyjąć ten Półmaraton i będziemy szli w kierunku Łodzi :).

Share This:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *