2 km w 50 sekund – Skok spadochronowy – Relacja
Od chwili, gdy przekroczyłem linię mety w biegu Extermynator, chciałem jak najszybciej zrealizować nagrodę i skoczyć ze spadochronem. W ciągu całego tygodnia nie czułem stresu i strachu przed skokiem, byłem spokojny i cieszyłem się z przygody, która mnie czekała. Poniżej znajduje się opis jak wygląda takie przeżycie oczami biegacza oraz jakie odczucia towarzyszą takiemu wydarzeniu.
O godzinie 9 dotarłem na lotnisko w Piotrkowie Trybunalskim. Z parkingu od razu odebrał mnie miły pan i po chwili już wypełniałem wymagane dokumenty. Następnie trafiłem do namiotu skoczków. Były tam kombinezony, kaski, spadochrony i grupa ludzi, którzy jak za później się okazało, skakała razem ze mną. Tam przejął mnie mój instruktor/opiekun Sławek. Uśmiechnięty i pozytywnie nastawiony do życia człowiek. Wybrał dla mnie odpowiedni kombinezon i przeszkolił jak mam zachowywać się na każdym etapie skoku od momentu sygnału w samolocie aż do wylądowania. Następnie wykonaliśmy symulację skoku „na sucho”, czyli na ziemi musiałem zasymulować dane zachowanie odpowiednie do wysokości i etapu lotu. Poprzypinał mi uprzęże, zabrał spadochron i poszliśmy w stronę samolotu. Nasz model to Short SC.7 Skyvan.
Czas w cieniu pod skrzydłami samolotu spędziliśmy rozmawiając o tym nietypowym sporcie, jakim są skoki spadochronowe. Dowiedziałem się jak wygląda szkolenie prowadzące do oddawania samodzielnych skoków i jakie są tego koszty. Po chwili rozmowy, okazało się, że Sławek również biega i dalszą część oczekiwania na pilota i resztę skoczków spędziliśmy rozmawiając o bieganiu. W moim zżucie skakało 16 osób, w tandemie, czyli z instruktorem skok oddawałem tylko ja i jeszcze jedna osoba. Reszta skoczków skakała samodzielnie, było też kilku ubranych w kombinezony do szybowania w stylu Wingsuitingu jak poniżej:
Po chwili pojawił się pilot. Wszyscy na pokładzie to pasjonaci tego ciekawego sportu. Pozytywnie zakręceni ludzie. Atmosfera była super. Wsiadaliśmy i skakaliśmy przez drzwi znajdujące się z tyłu samolotu. Gdy siedzieliśmy przed samym startem byłem lekko spięty, ale również nie mogłem się doczekać tych chwil w górze. Pilot włączył najpierw prawy silnik – po chwili, gdy ten zaczął pracować z pełną mocą, włączył drugi. Wtedy wraz z rozpędzaniem się śmigieł, ustępowało ze mnie całe spięcie, powoli wraz z wiatrem uginającym trawę za samolotem opuszczały mnie wszystkie niepewności. Gdy samolot ruszył pomyślałem – „Tak, to się dzieje naprawdę!”.
Gdy samolot znalazł się na pasie startowym, drzwi się zamknęły i wzbiliśmy się w powietrze. Wszyscy mieli na rękach wysokościomierze, więc miałem stały podgląd na wysokość, na jakiej się znajdujemy. Cały czas towarzyszył nam monotonny dźwięk pracujących silników i systematycznie wznosiliśmy się. Przy 1500 metrach słyszałem komentarz Sławka, że to najnudniejsza cześć skoku. Przy wysokości 2000 metrów myślałem, czy w końcu ogarnie mnie strach przed tym, że za chwilę wyskoczę z pędzącego samolotu – 4 kilometry nad ziemią. Kiedy osiągnęliśmy pułap 2500 metrów, Sławek powiedział, abym wstał i stanął przodem do niego, podciągał wszystkie paski oraz kazał zapiąć kombinezon i odwrócić się. Przypiął się do mnie w 4 miejscach, powiedział jeszcze raz wszystkie instrukcje jak mam się zachowywać i usiedliśmy.
Około 4000 metrów nad ziemią usłyszeliśmy sygnał. Tylnie drzwi się otworzyły i zobaczyłem ogromną przestrzeń przede mną. Pola, miasta, lasy, zbiorniki wodne – wszystko było takie niewielkie w oddali. Wstaliśmy. Sławek kazał założyć okulary. Wszyscy w pobliżu przybijali sobie charakterystyczne żółwiki i pokazywali znak, że jest ok. Mieli takie iskry w oczach – widać, że robią to z pasją. Już za kilka sekund będą mieli cały świat pod sobą.
Po chwili zaczęli skakać pierwsi skoczkowie, nie widać było u nich zawahania, robili to z taką lekkością i przyjemnością. Po każdym skoku słychać było świst powietrza, gdy znikali w przestrzeni. Było to zarazem niepokojące i fascynujące. Podeszliśmy z Sławkiem do krawędzi, nogi ugięte, plecy doklejone do niego i głowa wysoko, rękoma miałem trzymać się pasków od uprzęży. Te kilka kroków było fenomenalnych, czułem w jednej chwili największy strach w życiu i zarazem ogromną chęć skoku. Wszystko działo się bardzo szybko, każdy skok był w odstępach kilku sekund, ale dla mnie czas tak jak by się zatrzymał. Stojąc na krawędzi rozejrzałem się – tego uczucia nie umiem opisać, byłem na krawędzi przed całym światem i wszystko miałem pod sobą, wszystko było pode mną. Sławek zaczął odliczać – Trzy! Dwa! Jeden! – Wtedy krzyknąłem: GOOOO!
Pierwsza chwila, gdy straciłem pokład pod nogami to tak, jak by ktoś dał mi zastrzyk z adrenaliny. Zdarzyło Wam się pewnie spadać podczas snu i się budziliście? Podobne uczucie towarzyszyło mi na żywo, ale trwało dosłownie chwilę, aż do momentu osiągnięcia przez ciało stan nieważkości, to uczucie szybko przerodziło się w inne – ogromnej radości i nieograniczonej wolności w przestrzeni! Totalnie nic w tej chwili się nie liczyło. Od razu po wykonaniu skoku, musiałem zgiąć nogi w kolanach. Spadaliśmy z prędkością ponad 200 km/h. Po daniu znak przez klepnięcie puściłem się pasków i rozłożyłem ręce luźno, aby nie walczyć z siłą wiatru. Widziałem rękę Sławka pokazującą – OK.
Inni skoczkowie lecieli obok nas, na różnych wysokościach. Ich twarze pokazywały ogromną radość, sam czułem się świetnie i już się nie bałem. Sławek wykonując jeden ruch sprawił, że zrobiliśmy pełny obród o 360 stopni w jedną i następnie w drugą stronę. Podczas swobodnego spadania towarzyszył nam świst i szum w uszach. Widoki były nieziemskie. Spadając, czułem się świetnie, nic mnie nie interesowało – po prostu było ekstra.
Znacie pewnie uczucie korkowania się uszu podczas jazdy w górach, trochę większe jest w samolocie. Jak pokonuje się 2 kilometry w 50 sekund, spadając pionowo w dół, to nie ma szans tak szybko przełykać ślinę J. Około 1700 m nad ziemią Sławek rozłożył spadochron. Poczułem ostre szarpnięcie i ustabilizowaliśmy lot. Dopiero wtedy udało mi się odkorkować uszy. Sławek dał mi pokierować spadochronem. Te chwilę były najpiękniejsze dla moich oczu. Z jednego miejsca widać było elektrownię w Bełchatowie, cały Piotrków, autostradę, zalew sulejowski oraz daleko w oddali – Łódź. Pogoda była świetna, ciepło i bezchmurnie. Na dole wszystko toczyło się swoim życiem, a ja byłem nad tym wszystkim, leciałem powoli nie myśląc o niczym.
Te kilka minut zapamiętam do końca życia. Lądowanie było bardzo komfortowe, Sławek przejął stery i posadził nas blisko namiotu. Na końcu musiałem tylko podciągnąć kolana i unieść nogi. Gdy dotknąłem ziemi ogarnęła mnie ponownie fala euforii. „Skoczyłem ze spadochronem! Zrobiłem to!”. Skok z spadochronem to przeżycie nieporównywalne z niczym. Strach trwał przez chwilę, ale teraz mam piękne wspomnienia. Polecam wszystkim – emocje towarzyszące temu wydarzeniu są niepowtarzalne. Nie można tego przeczytać, nie można zobaczyć filmu – po prostu trzeba to przeżyć samemu.
Dziękuję Sławek za opiekę – ten skok był super! Życzę powodzenia w przygotowaniach do maratonu i połamania 3.30 w debiucie! Wracając już na ziemię, jutro startuję w Sztafetowym maratonie Szakala. Na dniach pojawią się dwa wpisy, jeden o ostatnim tygodniu treningów, drugi to relacja z niedzielnych zawodów.
2 thoughts on “2 km w 50 sekund – Skok spadochronowy – Relacja”