Bieg Powstania Warszawskiego – Jak nie łamać 16 minut – Relacja

Bieg Powstania Warszawskiego – Jak nie łamać 16 minut – Relacja

O wielkich planach połamania 16 minut na 5 km pisałem już od dłuższego czasu. Wszystkie treningi od początku przygotowań były ukierunkowane pod start w biegu Powstania Warszawskiego. Ten bieg zapamiętam do końca życia. Dlaczego nie jestem w pełni zadowolony ze złamania magicznej granicy 16 minut? O tym przeczytacie poniżej.

 

Wszystkie treningi wykonałem pomyślnie, dobór obciążeń i regeneracji był idealny, forma rosła w oczach. Po piątkowym rozruchu wiedziałem, że organizm jest przygotowany na ten start. W sobotę rano wykonałem dodatkowy 16 minutowy, bardzo wolny trucht. Ten poranny rozruch zawsze mi pomaga przed wieczornymi startami i w tym przypadku również czułem jego dobroczynne efekty. Resztę dnia tylko jadłem i odpoczywałem. Ulewa i burza poprzedziła bieg – dzięki temu ochłodziło się i pogoda na start była idealna. Na miejscu zameldowałem się około godziny przed startem. Na spacerze, kilka minut przed rozpoczęciem rozgrzewki, czułem dużą moc w nogach. Było to uczucie takiej siły, lekkości, jakbym unosił się nad ziemią i nie angażował żadnej siły do poruszania się. Rozgrzewkę wykonałem bardzo powolną, tętno pokazywało, że wszystko gra. Następnie zrobiłem mój przedstartowy zestaw ćwiczeń i ruszyłem na pierwszą przebieżkę.

Poranny rozruch
Poranny rozruch

Pierwszy delikatny rytm mnie ogromnie zaskoczył, dosłownie frunąłem nad ziemią, tempo wynosiło grubo poniżej 3.00 minut na kilometr, a ja czułem, że mam jeszcze ogromny zapas. Zrobiłem kilka takich przebieżek i powolnym krokiem wybrałem się na start. Mając pierwszą strefę startową, ustawiłem się spokojnie w 3 linii i po odśpiewaniu Roty oczekiwałem na start.

 

Po wystrzale startera bardzo szybko uformowały się dwie grupy. Pierwsza uciekająca, biegnąca  grubo powyżej 20 km/h, składające się z trzech osób w tym Artura Kozłowskigo i Artura Kern oraz mojej  grupy pościgowej liczącej około 7 biegaczy podążająca w tempie około 3.10 min/km – może delikatnie szybciej. Na początku musiałem się hamować, aby nie rozpocząć za mocno. Skupiałem się na grupie i na tym, aby trzymać kontakt i nie biec samemu. Pierwszy kilometr był o w płaskim profilu, delikatnie pod górkę. Widać było, że chłopaki również mają duży zapas.

Po pierwszym kilometrze, który wyszedł w okolicach 3.09 czułem, że jest bardzo dobrze. Tętno było jeszcze na akceptowalnym poziomie, krok też mnie nie męczył, po prostu idealnie mi się biegło. Drugi i trzeci kilometr biegliśmy cały czas w dół. Według zegarka minąłem je w 3.03 i 3.06, chwilami ostro schodziłem do tempa poniżej 3.00. Niestety te międzyczasy zobaczyłem dopiero po biegu, w trakcie nie patrzyłem na zegarek tylko po prostu biegłem. Od 3 kilometra zaczęło się najgorsze, czyli powód dlaczego właśnie nabiegałem 16 minut, a nie planowane 15.50.

W bieganiu najważniejsza jest głowa, na załamanie złożyły się trzy czynniki. W najważniejszym momencie przestałem wierzyć w siebie i posłuchałem głosu, który mówił, że się nie uda…

 

Pierwszym czynnikiem był GPS w zegarku. Nauczyłem się nie zwracać uwagi na tempo chwilowe, ale średnie już mnie trochę interesowało. Niestety cały czas miałem wyświetlane zaniżone tempo i wiedziałem, że nie ma sensu patrzeć na ten parametr. Trasa była z atestem, myślałem, że kilometry będą ustawione w dobrych miejs

Początek biegu
Początek biegu

cach. Po minięciu oznaczenia z 3 kilometrem spojrzałem na zegar i zobaczyłem tam czas 9.36. Pomyślałem, jak strasznie ciężko utrzymać mi takie wolne tempo. Skoro biegnę bardzo szybko, a wychodzi na to, że mam tempo 3.12. Ostatnie 2 km i czekający mnie podbieg pod Sanguszy nie napawały mnie optymizmem. Starałem się utrzymać tempo, grupa się rozerwała. Od tej pory biegłem już sam i starałem się jak najmniej zostawać z tyłu. Po 4 kilometrze wzdłuż Wisły się załamałem, zamiast planowanych 12.40 było grubo ponad 13 minut, czyli tempo ponad 3.15. Wtedy zalała mnie fala złości. Myśli, że włożyłem w te przygotowania tyle wysiłku, treningów i tak słabo biegnę… minęli mnie dwaj zawodnicy, ja starałem się trzymać tempo, ale wiedziałem i miałem poczucie, że nie uda mi się złamać tych 16 minut. Jak miałem już 30 sekundową stratę to trzymała mnie jedna myśl, aby pokonać życiówkę 16.33 z Kleszczowa. Te ostatnie 1.5 km biegłem już po 3.20, a odczucia miałem jakbym poruszał się po 3.40. Podbiegu pod Sanguszki nie odczułem wcale, nie wkładałem w to serca, aż do chwili gdy usłyszałem głos wołający, że zostało 200 m do mety. Spojrzałem na zegarek i zobaczyłem tam czas 15,24. Pomyślałem, że nie ma mowy że zostało 200 metrów, skoro z oznaczeń wynikało, że biegnę na wynik 16.30. Nagle coś się we mnie odezwało, abym przyspieszył ostatnie 150 metrów. Była to walka o każdą sekundę, bieg z zaciśniętymi zębami – wtedy dawałem z siebie wszystko. Wpadłem na metę zatrzymując zegar z czasem równym 16 minut. Byłem bardzo zły na siebie, nie na oznaczenia trasy, nie na GPS czy przygotowanie. Byłem zły tylko na siebie, że gdy wszystko mówiło, że jest źle – to ja uwierzyłem w to, zamiast dawać z siebie wszystko. Z tego wyniku mogłem spokojnie urwać 15 sekund. Teraz nie ma sensu rozpaczać, ile mogłem nabiegać. Ukończyłem bieg z wynikiem 16.00  min brutto, 15.59 netto, plan minimum wykonany. Była to ogromna lekcja i nauczka, aby zawsze wierzyć w siebie, nawet jeżeli wszystko się nie udaje, wierzyć w siebie i się nie poddawać. Dopóki walczysz jesteś Zwycięzcą!

Złamane...
Złamane…

Miejsce 10 na 3294 cieszy, po biegu czułem jakbym zrobił trening nie zawody, byłem świeży. Potrzebowałem chwilę, aby poukładać sobie w głowie wszystko i przeanalizować co było źle, a jakie były plusy tego startu. Oto do jakich wniosków doszedłem po tym biegu:

– Jeżeli wyprzedza Cię kilku zawodników to nie znaczy, że nagle aż tak osłabłeś i że zwolniłeś, po prostu oni przyspieszyli i są mocniejsi.

– GPS i oznaczenia trasy nie zawsze są prawidłowe, trzeba umieć znaleźć złoty środek w tych parametrach lub po prostu biec mocno i na nic innego nie patrzeć 🙂

– Nie myślmy o tym co trudnego nas czeka. Ja myślałem (mając teoretycznie 30 sekund straty) że jeszcze mam podbieg przed sobą. Tego podbiegu nie poczułem za mocno i byłem na niego przygotowany fizycznie tylko po prostu w głowie to przegrałem, zanim na niego wbiegłem.

– I na koniec najważniejsze, czyli uwierzyć w siebie, nieważne jak mocno by było źle – nie przestawać wierzyć w siebie.

 

Podsumowując, bieg można uznać za udany, rekord życiowy poprawiony o ponad 30 sekund. Czuję teraz pewność i szybkość w nogach. Jest jeszcze zapas prędkości i można jeszcze dużo poprawić z tego wyniku. Trasa w tym biegu jest jak dla mnie szybka. Trzeba przyznać, że ten podbieg pod Sanguszki może przerażać, ale sporo można wcześniej zaoszczędzić na długich zbiegach. Najbliższym moim startem będzie Bieg Wojska Polskiego 15 sierpnia w Aleksandrowie Łódzkim. Tam już chce potwierdzić swoją dyspozycję i będę tam gotowy nie tylko fizycznie, ale i mentalnie. Dziękuję za wsparcie przed i w trakcie biegu. Im więcej myślę o tym starcie, tym bardziej jestem zadowolony 🙂

 

 

Share This:

One thought on “Bieg Powstania Warszawskiego – Jak nie łamać 16 minut – Relacja

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *