„ALE” dałem ciała, czyli relacja z ALE 10 k Run
Krótka relacja z dzisiejszego biegu ALE 10 km, biegu, który z wynikiem 34,18 osobiście oceniam jako nieudany start, jednak biorąc pod uwagę kilka drobnych czynników, można będzie wywnioskować i uznać, że to udany bieg.
Zaczynamy
Ostatnie chwile przed startem, zostały 3 minuty, ja pędzę w stronę linii gdzie ustawiają się biegacze, wszędzie są wysokie siatki, z tyłu widzę, że się nie przebiję, z przodu też trzeba dużo obiegać, nagle dostrzegam lukę tuż przy linii startu między dwoma słupkami, przeciskam się i staję na starcie. Witam się z znajomymi i po chwili ruszamy – Tak emocjonująco zaczął się mój dzisiejszy start na 10 km, niestety dalej zaczęło się dziać jeszcze więcej, ale cofnijmy się dzień wcześniej.
Prawdopodobne przyczyny takiego biegu:
Jest Sobota godzina 4.30, budzę się z ogromnymi zawrotami głowy. Próbuje zasnąć, męczę się do 6 i wybiegam do ubikacji wymiotować, niestety czymś się zatrułem. Start w Akademickich Mistrzostwach Polski w Biegach Przełajowych był o 11.25, więc miałem nadzieję, że już będzie lepiej. Niestety, męczyłem się do godziny 12, co chwilę wymiotując wszystko co próbowałem przełknąć. Dostawałem „zimnych potów” i robiłem się coraz słabszy. O 10.30 odpuściłem start w AMP-ach, a dopiero po godzinie 12 poczułem się lepiej (Coca Cola najlepsza na zatrucie). Cały dzień byłem w ruchu, nie miałem chwili, aby usiąść i zjeść coś poważniejszego. Wieczorny rozruch wyszedł ok, ale nadal czułem, że brzuch nie pracuje mi w pełni sprawnie, początki jelitówki. W nocy znów nie mogłem spać 1.20-3.30 byłem bystry jak ten jeż 🙂 spotkany na rozruchu. Rano jeszcze dwukrotnie miałem rozwolnienie i tyle z mojego pełnego regeneracyjnego weekendu. Czyli po małej ilości snu, zatruciu wymiotach i rozwolnieniu wracamy ponownie na start.
Dalej na starcie
Oba biegi startowały w 2 kierunkach, więc startując z przodu stawki na 10 km, mijałem cały szpaler biegaczy startujących w maratonie, którzy dopingowali do walki (dzięki! ). Bardzo dużym minusem dla organizatorów był fakt, puszczenia zawodników na wózkach w tym samym czasie co biegaczy. Kilkanaście osób na wózkach trochę mogło przeszkadzać biegaczom ruszającym z tyłu i niewidzącym, co przed nimi się dzieje. Trochę to nawet niebezpieczna sytuacja, którą można było rozwiązać puszczając tak, jak zawsze zawodników na wózkach kilka minut przed wystrzałem startera biegu.
Ja oraz Krzysztof Pietrzyk ustawiliśmy się z lewej i od razu po starcie zręcznie minęliśmy cały peleton. Wielkim moim zdziwieniem był fakt, że po chwili biegnę na prowadzeniu. Myślałem, że w grupie 2700 zawodników będzie kilka osób, które poprowadzą ten bieg na wynik w granicach 33 minut. Niestety jednak prawie cały pierwszy kilometr prowadziłem i dyktowałem tempo. Znacznik minęliśmy w 3.15 i wtedy Krzysztof zaczął wysuwać się na prowadzenie. Dla mnie ten pierwszy kilometr był praktycznie nieodczuwalny. Biegło się rewelacyjnie i jedynie co mnie niepokoiło, to fakt, że nikt z nami się nie złapał do tego biegu.
Tradycyjnie podzieliłem bieg na 3×3 km – pierwszy etap pobiegłem w 9,56 i czułem się nadal dobrze. Krzysztof powoli się oddalał, co trochę komplikowało sprawę współpracy, ale biegło mi się ok, niestety 5 kilometr wyszedł już trochę wolniej (3,29), półmetek w 16,49. Już wtedy wiedziałem, że super wyniku nie uda mi się nabiegać, ale 34 połamać powinno się udać, liczyłem, że od 7 kilometra można będzie zasuwać do mety szybciej ze względu na profil trasy.
Niestety podbieg między 6, a 7 kilometrem wyhamował mnie do prędkości powyżej 3.30 i wtedy już myślałem tylko o dowiezieniu tego drugiego miejsca. Drugie 3 kilometry pokonałem w 10,21. Nie oglądałem się, próbowałem przyspieszać kiedy się dawało, ale to było na nic, po prostu organizm dał znać, że już wystarczy, że jednak nie ma energii i szybciej nie pojedzie. Na zbiegu ul. Konstantynowską zacząłem słyszeć kroki za plecami. Jednak sądziłem, że jak się zrówna ze mną zawodnik z tyłu, to odeprę atak na ostatnim kilometrze, około 1500 metrów przed Atlas Areną wyprzedziło mnie dwóch zawodników. Jeden nieznany oraz Łukasz Wojnicki, którego pokonałem na 5 km w Pabianicach. Chłopaki minęli mnie szybko, ale nie oddalali się później, więc zacząłem zbierać się na atak, lecz nic z siebie nie mogłem wykrzesać. Biegłem na 4 pozycji w prędkościach, które normalnie nie są dla mnie czymś wielkim, a jednak dziś były. Druga połowa wyszła w 17,29 i to jest największy ból. Dobiegłem z stratą 6 sekund do 3 miejsca.
Na początku byłem bardzo zły na siebie, że tak źle to rozegrałem, ale jednak zamiast pewnie czaić się na miejsce, wolałem zaryzykować i spróbować biec na wynik. Nie udało się, jednak jeden z celów został zrealizowany, wbiegłem na metę w pierwszej 6 oraz zająłem 2 miejsce w kat. Wiekowej do 30 lat. Kilka suplementów diety od firmy ALE się przyda. Co do reszty organizacji biegu nie mam zastrzeżeń. Wszystko było super – zabezpieczenie trasy, pakiety, atmosfera, meta w Atlas Arenie, doping na trasie oraz dekoracja (duży profesjonalizm).
Podsumowanie
Ogólnie jestem rozbity na dwie strony. Fakt, że tak udało mi się zawalić ten bieg to jedna strona, druga to biorąc pod uwagę wymęczenie organizmu chorobami to i tak poszło dość dobrze, mimo dużej temperatury podczas biegu. Serce średnio pracowało dziś u mnie na poziomie 188 uderzeń na minutę, co nie jest jeszcze dobrym wynikiem, ale to był bieg przetarciowy. Prawdziwe ściganie się o wynik będzie za tydzień na 10 km przy Orlen Warsaw Marathon. Gratulacje dla maratończyków, którzy mimo tak ciężkiego biegu nie poddali się i pokonali ten morderczy dystans. Czy z życiówką, czy bez i tak jesteście HEROSAMI! Trzymacie się i miłego schodzenia schodami tyłem 🙂
2 thoughts on “„ALE” dałem ciała, czyli relacja z ALE 10 k Run”