CityTrail Łódź bieg nr. 2 – Relacja
Niedzielny przedstartowy poranek przywitał mnie ciepłym słońcem przebijającym się przez uchylone rolety. Zjadłem klasyczne śniadanie i ruszyłem z bliskimi w podróż na drugi City Trail Łódź. Nowością i trochę eksperymentem była kawa podczas śniadania. O tym jak udało mi się poprawić wynik z poprzedniego biegu i złamać barierę 17 minut więcej w dzisiejszej relacji.
Przed biegiem
Po dotarciu na miejsce zawodów, przebrałem się i ruszyłem na rozgrzewkę. Chciałem dziś zrobić solidną rozgrzewkę, coś około 45 minut. Sprinterzy potrafią rozgrzewać się ponad godzinę do biegu, który trwa 10 sekund, ja potrzebuję około 40 minut, aby wiedzieć, że jestem gotowy na maksymalny wysiłek.
Bieg rozgrzewkowy wykonałem z Tomkiem Kunikowskim, który również wraca po dłuższej przerwie. Spokojnym tempem zrobiliśmy troszkę ponad 3 kilometry i rozdzieliliśmy się na swoje dalsze części ćwiczeń. Po wykonaniu serii dynamicznych ćwiczeń rozciągających, dodałem kilka nowych – pokazanych przez trenera Rysia, które bardziej rozciągają miednicę i poprawiają zakres ruchu nóg w biodrach.
Jeszcze w butach treningowych, wykonałem 2 luźne dłuższe przebieżki. Aby już powoli wprowadzać organizm na wyższe obroty, założyłem buty startowe oraz nowość w mojej biegowej garderobie – rękawki kompresyjne.
O samych rękawkach będzie oddzielny wpis, ale już po założeniu czułem, że jest to świetna rzecz i na taką pogodę jak dziś – sprawdza się idealnie. W butach startowych dołożyłem jeszcze kilka dłuższych przebieżek, kończąc całą rozgrzewkę ostatnią krótszą przebieżką już na stadionie – 5 minut przed startem. Tu również zauważyłem, że jeżeli dam sobie około 5 minut wyciszenia, to potem biegnie mi się o wiele lepiej.
Dziś na starcie pojawiła się prawie ta sama Łódzka ekipa najlepszych biegaczy, co w poprzednim biegu CityTrail. Dodatkowo zjawili się nowi dobrzy biegacze z grupy Salos-Wodna jak wyżej wspomniany Tomek, czy Jan Wychowałek – który kończy świetny sezon jesienny. Wiedziałem, że będzie mocna czołówka i również spodziewałem się mocnego biegu, ponieważ pogoda i warunki na trasie sprzyjały.
Start
Ciekawostką podczas odliczania była sytuacja, że między cyframi 3 a 1 wyłączyłem się na jedną sekundę. Skupienie, adrenalina czy stres? Nie wiem co na mnie tak zadziałało, ale w pewnej chwili poczułem, że nic nie ma – poza mną i moim organizmem. Fajne uczucie, szkoda, że tak krótko trwało – po chwili pędziłem już 3,20 min/km wokół stadionu w parku 3 maja.
Od razu, na prowadzenie wyszedł Szymon Kotyla formułując grupę uciekającą, tuż za nim znalazł się Tomek Osmuski i reszta. Ja – widząc, że od samego początku zaczyna być dyktowane szybkie tempo, znalazłem sobie miejsce około 10 pozycji i tak okrążyłem stadion. Liczna grupa biegaczy z przodu zaczęła powoli się oddalać, ja jednak biegłem swoje.
Pierwszy kilometr wyszedł w 3.20, a grupa przede mną już była jakieś 10 metrów. Na tym odcinku wyprzedziłem chyba tylko jednego zawodnika, który źle oszacował tempo. Tak jak wspomniałem wcześniej, pogoda dziś dopisała i przy słonecznej grudniowej aurze, również wiatr był pomyślny, ponieważ cały 1,5 kilometrowy odcinek w kierunku górki wiało nam w plecy. Tu niestety biegłem sam, cały czas utrzymując tempo 2 km – 6.40. Po wybiegnięciu z parku 3 maja i wbiegnięciu na asfaltowy chodnik przyspieszyłem i doszedłem słabnącego Michała Stawskiego, który ewidentnie dziś przesadził zaczynając z czołówką. W ostatnich biegach Michał, choć na chwilę, łapał się ze mną gdy go mijałem – tym razem nawet nie było reakcji na wyprzedzanie. Tym oto sposobem około 2,7 km znalazłem się na 7 pozycji. Za Jankiem, który również powoli – ale słabł. 3 km według oznaczeń organizatora minąłem w 9,56 i zaczął się podbieg pod górkę w parku Baden Powella.
Do tego momentu wszystko było ok, zapas na łamanie 17 minut, siły na dalszą walkę i motywacja. W połowie podbiegu podniosłem głowę i spojrzałem na Maćka Tracza, zabezpieczającego trasę, który kiwną głową – oznajmiając, że jest dobrze. Gdy znalazłem się na szczycie, tuż za nawrotką nie wiem co się stało, ale bardzo mocno mnie postawiło – nie mogłem się rozpędzić na zbiegu. Zobaczyłem, że Janek mocniej poszedł do przodu w pościgu za Krzyśkiem Pietrzykiem, a ja próbowałem wrócić do tempa z przed górki. Coś mi jednak silnik szwankował na tym odcinku i mocno zwolniłem, bardzo mocno, bo wierząc, że znacznik czwartego kilometra był w dobrym miejscu, to pojawiłem się na tym punkcie po 3 minutach i 41 sekundach, choć wliczając w to górkę to i tak wygląda to nieźle.
Ostatni kilometr to przyspieszenie ponownie do tempa 3.20 – finiszując, bezpiecznie i z dość lekkim zapasem, samotnie na stadionie. Z daleka widziałem, że Janek dogonił i wyprzedził Krzyśka (młodzi górą :)). Ja przekroczyłem linię mety z czasem 16.53 i musiałem dać sobie chwilę, aby dojść do siebie. Po chwili rozmów z innymi biegaczami, udałem się po pakiet metowy w postaci wafli ryżowych i bardzo smacznego batona białkowego, następnie zrobiłem lekkie roztruchanie.
Podsumowanie
Samopoczucie po biegu jak najbardziej na plus, był lekki niedosyt, że pozbierałem się dopiero na ostatnim kilometrze, ale to dobrze wróży przed kolejnymi biegami. Siła i szybkość wraca, ćwiczenia i sprawność dają znakomite efekty i czuję kontrolę nad ciałem. Organizacja biegu super, trochę na minus jedna toaleta w męskiej szatni, do reszty nie mam się co doczepić, a baton na mecie mmmm :). Za tydzień nigdzie nie startuję, tu pewnie wiele osób powie do siebie „nie wierzę” 🙂 ale to prawda i za tydzień trochę pomorsujemy 🙂
Wyniki z dzisiejszego biegu : http://citytrail.pl/zawody/wyniki/miasto/lodz/id/396
One thought on “CityTrail Łódź bieg nr. 2 – Relacja”