Jest źle – pytanie jak mocno – Oshee 10 km – Relacja
Źle rozpocząłem ten sen biegowy, po złym starcie w Łodzi przyszedł jeszcze gorszy w Warszawie. Jak na Łódź miałem podstawy by sądzić, że była to niedyspozycja dnia, to w Warszawie już wyczuwam inne rzeczy. Nie udało się zrealizować zamierzonego planu na początek sezonu wiosna 2016.
Przygotowania trwały długo, być może za długo, ale najpierw przenieśmy się na trasę biegu Oshee 10 km przy Orlen Warsaw Maraton, gdzie dość ciekawie ułożyła się dla mnie ta rywalizacja. Jeśli kogoś interesują od razu powody mojej słabej (jak na moje zamiary) dyspozycji zapraszam od razu do drugiej części wpisu
Dojazd na start przebiegł bardzo sprawnie, udało mi się zaparkować blisko stadionu (okoliczne osiedla) oraz zgodnie z planem czasowym przeprowadzić rozgrzewkę. Czułem się dobrze, śniadanie się przyjęło jak należy, nie czułem się ciężki, jedynie lekko zmęczony, ale o tym później.
Polak potrafi 🙂
Dziś spotkała mnie powtórka z zeszłorocznego startu w Barcelonie. Podczas rozpoczynania rozgrzewki dostrzegłem, że biegacze mają kolorowe paski na numerach startowych, które oznaczają ich strefę czasową (ja mimo, że podawałem w zapisach czas, nic takiego nie miałem).
Podbiegłem do drugiej bramki z napisem Asics (00-35 min) i zapytałem się ochroniarza, czy będę mógł wejść pomimo braku oznaczenia czy muszę mieć zgodę organizatora. Dostałem informacje, że organizator naklejał takie znaczki w biurze zawodów (?). Podbiegłem do pierwszego pana, z plakietką „Organizator” i na moje pytanie o możliwość wejścia i potwierdzenia (chciałem pokazać wyniki z zeszłego roku), rozłożył ręce po czym powiedział, że nic nie wie…, druga osoba powiedziała, że tylko w biurze zawodów takie coś wyjaśnię (30 minut przed startem, akurat…).
Czas grał na moją niekorzyść i wspólnie z dziewczyną wpadliśmy na pomysł, aby trochę nagiąć zasady (nie róbcie tak notorycznie) i idąc tokiem z Barcelony, napisaliśmy na moim numerze startowym „Acisc 33:00” i zrobiliśmy coś ala podpis w nieczytelnym stylu „&”. Znalezienie długopisu w tłumie biegaczy, też jest rzeczą prawie niemożliwą – ale się udało. Po rozgrzewce udając się do strefy czasowej, pokazałem w przejściu, że mam na numerze strefę i podpis (oczywiście nikt nie pytał, czy to podpis organizatora 🙂 ).
Bieg
Ustawiłem się w 3-4 rzędzie, ponieważ Ci z przodu na pewno byli szybsi ode mnie i oczekiwałem na start. Planowałem ruszyć na 33.20 (3.20 min/km) i zobaczyć co będzie po 5 kilometrze i czy uda mi się urwać te 10 s na drugiej połowie, aby zakręcić się niedaleko życiówki.
Na chwile przed startem zrobiłem coś głupiego, zdjąłem koszulkę, którą miałem pod koszulką startową i chciałem ją oddać dziewczynie, która była około 100 metrów od linii startów przy barierkach. Pech chciał, że tłum biegaczy skutecznie to utrudnił i niestety koszulka wylądowała w tłumie kibiców, po sprawdzeniu ów miejsca, po biegu niestety nic nie znalazłem…
Po starcie szybko uformowała się duża grupa, mniej więcej na ten czas. Pierwszy kilometr biegło mi się rewelacyjnie, chociaż tydzień temu w Łodzi odczucia były jeszcze lepsze i skończyło się źle. Tym razem zaciągnąłem hamulec i znacznik z napisem 1 km minąłem w granicach 3.20. Powoli przesunąłem się na przód grupy i ramię w ramię z chłopakami biegłem jak trzeba, 3 km równio w 10 minut (strategia 3×3 km). Na czwartym kilometrze trochę szarpnęliśmy i wyszedł on około 3.17 i powoli zaczęliśmy kierować się na wschód, gdzie zaczęło wiać w twarz. Ale po to jest grupa, aby się zmieniać, schowałem się za chłopakami, choć tempo spadło. Minąłem 2 biegaczki odpadające z czołówki kobiet w tym jedną z Afryki i poczułem, że kończy mi się paliwo w nogach (ehh).
Po 300 metrach minęła mnie, ów czarnoskóra biegaczka i część chłopaków poszła do przodu. 5 km minąłem w czasie 16,49 (tak samo jak w Łodzi. I tu ponownie miałem zjazd, do tego momentu tętno rosło nawet do 194, ale po 5 kilometrze zaczęło spadać (średnia z całości 184), rok temu średni puls miałem 195, max 203 teraz organizm nie pozawala na wyciskanie z siebie więcej (głowa, czy ciało nie pozwala?).
Zacząłem zwalniać do tempa około 3.26-28 i niestety ale tak to już dowiozłem do mety, ostatni kilometr wyszedł coś poniżej 3.20 i jedyny plus, nikt mnie nie wyprzedził na ostatniej prostej, finiszowałem z zapasem prędkości. Czas na mecie to 34.09 (tydzień temu 34.18).
Nie padłem na asfalt, nie było pozycji (pisiąt groszy :)). Czułem się nie zmęczony oddechowo, nie było to 100 %…
Podsumowanie
Ogólnie to teraz powinienem szukać „wymówek” dlaczego tak poszło, ale to sobie zostawię na koniec, ponieważ uważam, że ma to drugorzędne znaczenie.
- Na pierwszy plan wysuwają mi się 2 główne teorie – Za mało obiegania na prędkościach startowych oraz 3.10 to za dużo, jak na ten rok dla mnie (wóz albo przewóz – niestety przewóz). Ogólnie to niedługo pojawi się wpis na temat moich przemyśleń z łączenia mocnego biegania i trenowania z wieloma obowiązkami w domu/pracy/szkole/rodzinie.
Niestety, albo nie umiem, albo nie wiem jak to pogodzić, aby to wszystko połączyć na wysokim poziomie. Bieganie nie jest u mnie najważniejsze i teraz to widzę, że jak wszystkiego się nie podporządkuje pod sport – to nie da się zajść tak wysoko, jak by się chciało tanim kosztem. Nie chcę, aby dobre wyniki pociągały za sobą jakieś złe relacje w związku/rodzinie/pracy/szkole.
- Drugim elementem, który uważam, że mógł być kluczowym, że się nie udało, to zbyt długi okres biegania bez przerwy od Października do Kwietnia (7 miesięcy) to za długo, aby ciągle iść w górę, trzeba zejść w dolinę, aby móc wejść na wyższą górę. Rok temu moją doliną była niestety 2 tygodniowa kontuzja w marcu. Teraz ten okres zapracowałem i niestety chyba bardziej potrzebna była by mi przerwa od biegania.
Do mniej ważnych, ale łączących się z 1 punktem był intensywny tydzień poprzedzający start, praktycznie od Wtorku (4.00 pobudka) do przedstartowej soboty (23.30 spać) byłem cały czas na nogach, z przerwami na niespokojny około 7 godzinny sen.
Wczorajszy powrót z Barcelony połączony z słabym jedzeniem w biegu oraz stałym skupieniem (poza lotem) tez nie wpływał na korzyść odpoczynkowego oczekiwania na start.
Praca od 9 do 19 + treningi w Barcelonie również nie regenerowały mnie odpowiednio (opiszę to w oddzielnym wpisie). Ostatnim podejrzanym jest zachwalany przeze mnie, lecz jednak się nie sprawdzający chyba u mnie posiłek – bułka z dżemem, po której notorycznie mnie odcina na dłuższych zawodach.
To tyle żalenia się – całość na pewno ma wpływ na to jak pobiegłem, lecz pytanie w jakim stopniu?.
Po biegu na 10 km, poczekałem na finisz kolegi Artura Kozłowskiego, który przekuł pracę treningową na medal i wywalczył Mistrzostwo Polski w Maratonie z dodatkowym awansem na Igrzyska Olimpijskie – Brawa!.
Co dalej?
Jutro w podsumowaniu tygodnia napiszę moje dalsze plany, powiem Wam tylko, że trochę się pozmienia :).
2 thoughts on “Jest źle – pytanie jak mocno – Oshee 10 km – Relacja”