Podsumowanie ostatnich 2 tygodni kwietnia i niespodzianka

Podsumowanie ostatnich 2 tygodni kwietnia i niespodzianka

Balansowanie na granicy formy i kontuzji to trudne zadanie. Ostatnia cisza na blogu spowodowana była lekką kontuzją, z którą nadal walczę, ale z którą mam ciekawe perypetie. Zaczynamy od końcówki poprzedniego wpisu, czyli niedzielnego drugiego treningu.

 

Po porannych 5 kilometrach, wieczorem nie miałem konkretnego planu na trening. Nie planowałem robić długiego biegu tempowego, ponieważ nadal chciałem się przyzwyczajać do prędkości bliskim startowym. Nie czułem się na siłach na pełne 3×3 km po 3.20. Dlatego postanowiłem zmiksować prędkości. Po rozgrzewce ruszyłem 1500 metrów w tempie lekko poniżej 4.00, aby po 1.5 km od razu przejść na prędkość 3.20. Byłem bardzo zdziwiony lekkością tego tempa, ale czułem też, że jeszcze za wcześnie na 10 km na tych prędkościach. Po 4 minutach przerwy, ruszyłem na drugi taki odcinek 4.00/3.20 i tutaj już poczułem, że paliwa w baku na wiele takiego biegania nie pozostało. Trzeci odcinek również udało się zgodnie z planem zrealizować, lecz nie chciałem ryzykować czwartego i zmieniłem koncepcje. Po przerwie przebiegłem od razu kolejny kilometr po 3.20, 3 minuty przerwy i 500 metrów po 3.20, 2 minuty przerwy i ponownie kilometr po 3.20, 2 minuty przerwy  i 2×500 m po 3.20. Bardzo udany był to trening. Całość 19 km w tym 4,5 km poniżej 4.00 i 8 poniżej 3.20.

Na ostatnich 2 odcinkach lekko czułem lewą łydkę.

Poniedziałek zrobiłem wolny od biegania, nie chciałem ryzykować zniszczonego organizmu na dodatkowy wysiłek. Za to we Wtorek 18 Kwietnia ruszyłem na poranny rozruch, wszystko było ok. Dopiero w pracy poczułem, że gdy wstaje od biurka ledwo mogę chodzić. Łydkę miałem tak spiętą, że dopiero po dłuższym czasie chodzenia i delikatnego rozciągania mogłem normalnie stać. Odpuściłem wieczorny trening.

Poranne wschody słońca

Środę spędziłem do późna w pracy, nie chciałem również ryzykować łydki na mocniejszym bieganiu, dlatego również odpuściłem, aby to wyciszyć. Natomiast w Czwartek, zrobiłem 3 serie treningu szokowego w parku na Zdrowiu. Łydki już prawie nie czułem, więc wszystko wyglądało, że wraca do normy. Kolejne dni to bardzo mało snu i bardzo dużo pracy. W piątek od razu z biura poszedłem na siłownię zrobić lekki trening siłowy, nie wiem co mnie skłoniło, aby ćwiczenia ze sztangą spróbować robić z podpiętkami. Tak, aby przysiad był pełny, nie tylko 90 stopni. Z czymś pod piętami, od razu zakres przysiadu mi się zwiększył. Następnego dnia (Sobota) znów poszedłem do pracy, gdzie ból nóg po ubiegło dniowej siłowni doskwierał mi bardzo mocno, wieczorem wyszedłem na lekki rozruch, gdzie lekkości nie było wcale.

Niedziela, to dzień startu na 10 km przy DOZ Maratonie. Lekkość w nogach się pojawiła i tak też biegło mi się przez 1 kilometr… .Wyszedł on gdzieś w granicach 3.25, następnie drugi był lekko pod górkę. Tam oderwałem się od grupy, która wydawało mi się, że biegnie za wolno, natomiast grupa przede mną uciekała za żwawo. Cały drugi kilometr biegłem sam pod wiatr i pod górę i czułem, jak poziom energii ze mnie schodzi w drastycznym tempie. Dalej już grupa, którą zostawiłem chwilę wcześniej mnie dogoniła i wtedy już skupiłem się na biegu z nią, niż na pogoni za zawodnikami przede mną. Biegło mi się ok, choć nie umiałem tak jakby wejść na wyższe obroty. Na około 6 kilometrze na podbiegu czułem się mocny i ruszyłem do przodu, gdzie oderwałem się samotnie i zacząłem ucieczkę. Dalej już był zbieg ul. Konstantynowską i ostatni odcinek przed wbiegiem na atlas arenę. Dopiero ostatni kilometr ruszyłem mocniej, ale cały czas widziałem po czasie, że na złamanie 35 minut dziś nie ma szans. Zakładałem to, jako plan minimum, ale po perypetiach z łydką i brakiem odpoczynku. 2x podium w takim biegu jest i tak dużą nagrodą. Czas 35.12 nie jest tragiczny, ale jednak stać mnie było na o wiele lepszy bieg tego dnia.

Jest pamiątka z tych zawodów.

W poniedziałek wyszedłem na poranny rozruch i ból w łydce powrócił, może nie tak silny jak tydzień wcześniej, ale jednak. Skróciłem bieg do 20 minut i ostatnie 10 przeznaczyłem na rolowanie i rozciąganie bolącego miejsca. We wtorek również ból nie ustępował, dlatego zrobiłem wolne. Nie mając planów startowych, nie przejmowałem się zbytnio 2-3 dniami przerwy, które nie zrobią tragedii w formie. W środę udałem się do ortopedy, aby już fachowym okiem ocenić rywala, aby sprawnie i szybko się go pozbyć z tej łydki. Wstępny werdykt, to zapalenie w środku od przeciążania ostatnimi 2 tygodniami, kiedy to nie zaleczyłem do końca tej łydki.

Tego dnia jedynie zrobiłem mocniejszy trening na rowerze (za zgodą lekarza) i dalsze rollowania z rozciąganiem.

W czwartek odbyłem pierwsze zabiegi (laser oraz fonoforeza), na przyspieszenie gojenia się rany i zacząłem smarować nogę maściami.

Walczymy 🙂

Piątek-Poniedziałek to wyjazd w góry, gdzie miałem świetne warunki do treningów, lecz nie mogłem biegać, jedynie w niedzielę wyszedłem wieczorem na 30 minut lekkiego truchtu, aby sprawdzić czy z łydką gorzej czy lepiej – było bez zmian, lekko bolała, ale biegać się dało. W poniedziałek bardzo dużo czasu spędziłem na rozciąganiu całej kończyny i ból zaczął lekko ustępować. Wtorek to samo i tak dotarliśmy do tej chwili. Dziś 3 maja, zająłem 4 miejsce w biegu Konstytucji 3 maja w Radomiu, gdzie opis tej rywalizacji znajdziecie w kolejnym wpisie już jutro 🙂

Wejść tutaj to też dobry trening 🙂

Podsumowując – na przestrzeni ostatnich 10 dni, wyszedłem biegać tylko 2 razy łącznie 50 minut biegu…. . Od Czwartku (4 maja) wracam do walki z kontuzją, aby jeszcze pokazać, na co mnie stać 🙂

 

Share This:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *