Podsumowanie pierwszych 2 tygodni Kwietnia 2017
Ostatnie 2 tygodnie przepracowałem solidnie i nie mogę doczekać się tego, co z tej pracy wyjdzie już za tydzień podczas biegu przy DOZ Maratonie. Równolegle do standardowych treningów włączyłem testowanie terapii szokowej, o której więcej możecie przeczytać w poprzednim wpisie.
W poprzednim podsumowaniu weszliśmy w startowy pierwszy weekend Kwietnia. Tak jak wspominałem na końcu, początek pierwszego tygodnia kwietnia miał być regenerujący i też taki się stał.
3 kwietnia organizm miałem zmasakrowany, przy prędkościach, około 5,30, czyli moim maximum na ten dzień tętno oscylowało poniżej 110 uderzeń na minutę, można było by się cieszyć, że jest objaw formy, ale to była piękna oznaka przemęczenia. Wraz z próbą przyspieszenia, tętno nie chciało rosnąc i energetycznie byłem wrakiem. Zrobiłem tylko 7 kilometrów i wróciłem do domu.
Następnego dnia brak sił wcale nie malał, poszedłem po rozum do głowy, nie biegałem ani rano, ani wieczorem – dzień wolny na pewno nie zaszkodzi.
Teraz pisząc ten wpis, widzę, że taki weekend, jak 1-2 kwietnia musi się odbić na biegowej formie i tak też się stało. Po porannym 9 kilometrowym treningu z Panem Jagodą, wychodząc na główny trening wieczorem miałem spore ambicje, ale rzeczywistość zweryfikowała moje plany.
Rozpocząłem spokojnie od 4 kilometrów po 4.10. Następnie 4 kilometry przyspieszyłem do około 3.55 i kolejne dwa do 3.40. W planach były jeszcze kolejne 2 kilometry w tempie poniżej 3.30.
Ale totalnie zaczęło mnie odcinać. Tętno około 180 i nie chciało rosnąć, lub bardziej organizm nie miał siły więcej z siebie dać tego dnia. Zamiast ostatnich 2 km poniżej 3.30, zrobiłem 500 metrowy odcinek w 3.00 i tak zakończyłem ten dzień.
Przemyślałem swoje treningi i postanowiłem więcej jeść i pić, ponieważ czułem, że zaczyna mi brakować po prostu paliwa na treningach i nie regeneruję się tak jak powinienem.
Czwartkowy trening, to właśnie wspomniany w poprzednim wpisie trening szokowy.
Zrobiłem 3 serie, z planowanych 4 i wierzcie mi, że ledwo dałem radę. W przerwach truchtałem, ale dodatkowo mobilizowałem się ćwiczeniami w postaci skipów, przeplatanek, cwałów bokiem itp..
Co najciekawsze z tego treningu, to tak jak wspominałem w tym wpisie, w sumie szybko biegałem tylko 9 minut. 1 godzinę po treningu czułem się prawie niezmęczony, dzięki połączeniu szybkości z odpoczynkiem.
Piątek przeznaczyłem na siłownię, zamiast biegania wykonałem elementy typu rozgrzewka, schłodzenia itp. na rowerze. I tak 20 minut rozgrzewki, następnie 3 serie ćwiczeń stabilizujących, 3 serwie ćwiczeń ze sztangą oraz 3 przebieżki po 20km/h. Co ciekawe, przy tych przebieżkach nie czułem wcale prędkości i ich czas około 30 sekund nie był dla mnie żadnym utrudnieniem. Zacząłem na serio myśleć o treningu szokowym z dnia wcześniej, choć racjonalnie nie mógłby on tak szybo zadziałać. Ale…
Sobota – Tu w planach miałem 2x 5 km BNP, ale jednak z racji, że wytrzymałość już mam, postanowiłem pobiegać trochę szybciej, zmieniłem plan najpierw na 3×2 km plus przebieżki, ale z racji tzw. „dnia konia”, zamiast przebieżek zrobiłem 5×800 m w tempie 3.20.
Dwójki biegałem na swojej pagórkowatej pętli na stokach. W planie miałem, aby każda pętla była po 3.40/3.30/3.20 z przerwą do ustalenia po pierwszym odcinku.
Pierwszy odcinek pobiegłem po 3.36, drugi po 3.29, trzeci po 3.20. Przerwa 4 minuty była w sam raz. Czułem bardzo dużą moc, nie było czuć spięcia, żadnego oporu przed prędkościami. Ten trening w porównaniu do środowego, gdzie kończyłem po 3.40 to dzień do nocy. Osiemsetki poszły gładko, biegane na przerwie 3 minutowej. Kontrolę biegu miałem tak dużą, że ostatnią specjalnie zacząłem wolniej (1.21), aby drugie 400 metrów pobiec w 1.15 – Według mojej teorii końcówka zawsze szybciej.
Wieczorem zrobiłem drugi lekki regenerujący trening 6 km.
Niedziela 9 kwietnia, to lekki regenerujący godzinny trening z Panem Jagodą, nic więcej, ponieważ w głowie miałem poprzedni mocny tydzień. Od poniedziałku ostro ruszyłem z pracami na działce, więc treningi wykonywałem późnym wieczorem. Tego dnia również wykonałem trening szokowy, i byłem zaskoczony tym, jak duża jest różnica w prędkościach w porównaniu do treningu z Czwartku. Praktycznie leciałem nad asfaltem. Zrobiłem tylko 2 serie, choć tylko to nie jest dobre słowo. Wtorek ponownie przeznaczyłem na dzień wolny.
Mając doświadczenie z porannymi treningami, aby przyspieszyć prace na działce, zamiast biegać rano, wstawałem i pracowałem przez 45 minut. Dlatego w drugim tygodniu rano ani razu nie wyszedłem na trening.
Środa 12 Kwietnia to powtórka treningu z przed dwóch lat z tego samego okresu, czyli 6×1 km + 8×500 wszystko w tempie około startowym – 3.20. Ponownie wyszedłem bardzo późno na ten trening, padał lekki deszcz, było ciemno, zimno i wiał niemiły wiatr.
Ruszyłem na pierwszy odcinek i od razu wiedziałem, że nie będzie to łatwy trening. Dobiegłem w 3.23, czyli 3 sekundy poniżej planu. Tętno nie chciało rosnąc. Odpocząłem planowane 3 minuty i ruszyłem ponownie tym razem 3.19. Postanowiłem średnio zejść poniżej 3.20, co dopiero udało mi się na ostatnim odcinku, który pobiegłem w 3.16. Po 3 minutach przerwy ruszyłem na 500 setki, tu już było łatwiej, prędkość się nie zmieniła, skrócił się tylko dystans i przerwa do 2 minut. Wszystko zgodnie z planem, ostatni odcinek w 1.30. Ponad 1.5 h treningu.
Biegnąc ostatni odcinek, założenie miałem, aby pokonać go w 1.35, ale bez patrzenia na zegarek. Jedynie, co sobie powtarzałem, to słowa „Stać cię na szybsze bieganie, nie chcesz doświadczyć tego uczucia, kiedy wbiegasz sekundę wolniej niż planujesz, mając świadomość, że mogłeś to pobiec szybciej”
Na czwartek, zamiast wolnego długiego wybiegania, postanowiłem ponownie po całym popołudniu na działce zastosować trening szokowy, tym razem poległem, po prostu mnie odcinało, tętno nie chciało wcale rosnąć, biegałem wolno i bardzo, ale to bardzo kaleczyłem technikę, po 1 serii z podkulonym ogonem wróciłem do domu.
Ponownie przemyślałem sprawę i stwierdziłem, że bardzo słabo skupiłem się na regeneracji po środowym treningu, więc cały piątek przeznaczyłem na uzupełnianie kalorii i płynów, wieczorem powtórka siłowni z ubiegłego tygodnia i nadeszła sobota.
W sobotę, chciałem sprawdzić, jakie efekty da duża ilość dobrych kalorii w połączeniu ze snem. Postanowiłem wystartować w parkrunie i efekty mnie zaskoczyły. Pobiegłem zachowawczo, z wolnym początkiem, kiedy to pierwsze 2 osoby ruszyły wyraźnie mocniej, dogoniłem je dopiero pod koniec pierwszej pętli i wtedy już stosownie powiększałem przewagę. Czas 17.40 z negative splitem.
Niedziela rano to lekkie 5 kilometrów truchtu, natomiast wieczorem jest coś mocniejszego, co opiszę w kolejnym wpisie.
Kolejne podsumowanie tygodnia pojawi się po starcie na 10 km w Łódzi już za tydzień. Trzymajcie kciuki!