26.10.2020-20.12.2020 – Przerwa

26.10.2020-20.12.2020 – Przerwa

Tak naprawdę przerwa była od 05.10.2020, jedynie tytułem chce zachować ciągłość dat.

Ponad 2,5 miesiąca to już kawał czasu, ten wpis będzie takim podsumowaniem, co odczuwam na własnej skórze po takiej przerwie oraz co robiłem w tym okresie związanego ze sportem.

Zacznę od tego co robiłem, będzie szybciej – nie robiłem nic, dosłownie nic. Moja aktywność sportowa ograniczyła się do wieczornych spacerów z Rysiem (obaj na nogach), poza tym chyba z 2 razy podbiegłem rano do piekarni po pieczywo, ale o tym za chwile.

Dużo w tym czasie pracowałem, praktycznie każdego wieczoru siedziałem i albo nadrabiałem zaległości, albo starałem się pchać projekt bardziej, niż było to ode mnie wymagane. Gdy czasem przyjeżdżaliśmy do dziadków, to pracowałem jeszcze więcej (weekendy również).

Fakt, przez te 2,5 miesiąca zrobiłem więcej, niż normalnie zrobiłbym w pół roku i to odczuwam pozytywnie w pracy, natomiast wracając do sportu. Tego nie było wcale, nic nie robiłem, jedynie starałem się jeść zdrowo i to mnie uratowało, ponieważ przytyłem tylko 3 kg, ale wystarczyło, abym miał problemy z dopięciem spodni.

Dopięcie spodni to jedno, natomiast zadyszka po 300 metrach truchtu do piekarni już mnie zaniepokoiła. Wejście do dziadków na 2 piętro i trudności z złapaniem oddechu? To już zdecydowanie za poważne objawy przerwy. Natomiast jeżeli pojawia się ból kolana po 2 miesiącach nie biegania, to zaczyna być nieciekawie. Ból udało mi się po tygodniu wyleczyć, ale już wtedy wiedziałem, że jak od niebiegania zaczyna mnie coś boleć i nie wiem dlaczego, to przynajmniej jak biegałem, to wiedziałem od czego ;).

 

Przez spory okres przerwy miałem awersję do biegania, nie wiedziałem dlaczego miałbym biegać. Przełożyło się to oczywiście na ciszę na blogu. Nie chciałem pisać o tematach nie związanych z bieganiem, a o bieganiu też nie, „nie czując” tego biegania, po prostu nie chciało też mi się zwyczajnie pisać.  Kilka osób zaczęło mnie dopytywać (w tym jedna dość regularnie 😉 ), dlaczego jest taka cisza na blogu. Postanowiłem odkopać bloga i powoli postaram się tutaj coś umieszczać.

 

Jeszcze kilka słów o tym jak na mnie fizycznie wpłynęła ta przerwa – ogólnie wagowo może super zmian nie widać, ale widzę je po ciele, w miejsce mięśni pojawił się tłuszczyk i tak naprawdę przez ten czas następowała powolna zamiana proporcji i z FIT robiłem się FAT.

Zbliżający się okres świąteczny pozwoli mi wygospodarować więcej czasu na treningi i nie chce tego zaprzepaścić, więc od wczoraj (sobota) już mam za sobą 2 treningi.

 

19.12.2020 – Sobota

Plan – 30 minut ruchu. Dodam, że wyszedłem rano na czczo. Komfort biegu żaden, po prostu się toczyłem, ale co ciekawe, biegłem. Organizm nie zapomniał :). Po 2 minutach biegu, już mi się odechciało,  było ciężko, oddech szybki, ale kontynuowałem.   Po 5 minutach mój stan krytyczny się ustabilizował i powiedzmy – nie pogarszał się, więc biegłem dalej. Pierwsze zaskoczenie, to, że nie było takiej twardej ściany, czyli było ciężko, ale mogłem kontynuować bieg, więc biegłem. Zakładałem, że skończy się na marszobiegach. Po 20 minutach (uwaga, nie róbcie tak sami), postanowiłem przebiec 1 kilometr mocno i zobaczyć, gdzie leży granica – Ruszyłem, nie chciałem biec na rekordy, tylko maksymalnie szybko, aby było to jeszcze do przeżycia. Normalnie ten odcinek pokonywałem średnio w 3:25-3:35, gdy wracałem po ciężkich treningach. Po 500 metrach widzę, że udało mi się zejść lekko poniżej 4:00, ale to był killer. Dalej już tylko zwalniałem i oddech był taki jakbym finiszował sprintem. Ostatnie 400 metrów, dotoczyłem się w 4:05. Ledwo łapałem oddech i płuca mnie paliły jak po zawodach na hali.

Dalej ledwo dotruchtałem do domu, ale szczęśliwy :), że dałem radę, że się da i że będą z tego zakwasy.

 

20.12.2020 – Niedziela

Jeżeli ktoś po przeczytaniu powyższego myśli, że głupotą jest bieganie 30 minut na raz w tym 1 km mocno po 2,5 miesięcznej przerwie, to niech nie czyta tego dalej :).

Ból po sobocie o dziwo tylko w stopach (typowe zakwasy), reszta nóg jakoś stabilnie. Wyszedłem ponownie pobiegać, tym razem na celowniku miało być około 40 minut równego biegu. Tym razem pora popołudniowa i po dobrym jedzeniu.  Już na samym początku przez pierwsze dwie minuty organizm aż się cieszył biegiem. Wszystko szło lekko i chciało mi się biec, natomiast po tych 2 minutach skończył się zbieg i lekkość z nim związana… . Po kilku minutach zegarek złapał GPS i gdy zobaczyłem, że biegnę po 4:30, to aż mi się nie chciało wierzyć, co ja widzę. Złapałem „lapa” i postawiłem sobie za cel – 5 km w tym tempie. Biegnę dalej, na płaskim jest w miarę ok, zegarek pokazuje średnią 4:25, po kilkuset metrach 4:20. Zmiana celu, utrzymać 4:20 będzie super.

Minął kilometr i oddechowo choć ciężko to daję radę, jest lepiej niż wczoraj. Średnia nadal spada, 4:15, dalej lekki zbieg i średnia 4:10 (mijam 2 kilometry), oj będzie ciężko. Zaczyna się spory podbieg, tutaj już mocno pracuje głowa (ciało już dawno mnie przestało lubić), podbiegam, staram się nie zwalniać, nawet jak lekko zwolnię, to to 4:20 powinienem utrzymać. Wypłaszczenie, przyspieszam, średnia 4:10. Zostały 2 kilometry, jeżeli to utrzymam, to będzie mega. Biegnę znów po płaskim, 1700 metrów, 1500,  ja staram się utrzymywać postawę i po prostu biec. Średnia 4:05, zostaje trochę ponad kilometr, jest ponownie lekko z górki, zegarek zaczyna pokazywać średnią około 4:00, natomiast ja wiem, że już osiągnąłem granice. Ostatnie 500 metrów to spory podbieg, tutaj co 100 metrów sprawdzam ile jeszcze zostało, jest bardzo ciężko, nawet jak zostały ostatnie metry, to nie byłem w stanie z siebie wykrzesać niczego ponad to co biegłem. Dobiegam do wirtualnej mety 5 km w 20:14 (4:04).

Gdyby ktoś mi powiedział, że średnie tempo z 5 km w niedzielę będę miał takie jak w sobotę na testowym jednym kilometrze, to za nic bym mu nie uwierzył. Nigdy też bym nikomu czegoś takiego nie zalecił. Powinienem biegać jeszcze z 2-3 tygodnie wolno, aby móc o czymś takim myśleć, ale widzę, że zacięcie pozostało (albo głupota). Na powyższe przeboje z powrotami nie każdy może sobie pozwolić, ja dużo ryzykuje takimi treningami, ale po 10 latach znam swoje ciało, zdecydowanie odradzam to początkującym

Ostatnio rozmawiałem z moim dawnym trenerem Sylwkiem, że powinienem wrócić do biegania, ale lekko, dla zdrowia, ale chyba ja tak nie potrafię. Po prostu lubię się angażować w coś całym sobą, albo nie robić tego wcale. Czy sobie nie zrobiłem takim treningiem większej szkody? Uważam, że nie, teraz trzeba to tylko dobrze „przyjąć” i zregenerować.

Martwi mnie brak startów na horyzoncie, natomiast mam już malutki osobisty biegowy cel i po świętach jeżeli nie dam się „pochłonąć” pracy  to postaram się o niego zawalczyć (szczegóły już wkrótce).

 

Obrazek tytułowy – czy to w pracy, czy w sporcie.

 

Share This:

2 thoughts on “26.10.2020-20.12.2020 – Przerwa

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *