Cursa DiR 10 km – Część 1 – Relacja
Wyjazd do Barcelony był jednym z moich marzeń. Postanowiłem rozbić te relacje na dwa oddzielne wpisy, jeden to ostatnie dni przed biegiem, drugi to dzień biegu i sam start.
Pomysł na wyjazd narodził się w marcu. Firma, w której pracuję otworzyła oddział na rynku Hiszpańskim, dokładniej w Barcelonie. Wszedłem do Działu Marketingu z pewnym pomysłem. Czy była by możliwość, aby połączyć moją pasję z promocją nowego oddziału na lokalnej ziemi oraz połączyć z wykonaniem prac informatycznych w firmie? Mój szef wyraził zgodę na wyjazd służbowy. Pomysł się przyjął. Wystarczyło poszukać zawodów i rozpocząć przygotowania.
Kolega Mateusz z Marketingu znalazł bieg na 10 km, o nazwie Cursa DiR – Guàrdia Urbana per la Diagonal, który odbywał się 31 maja. Termin mi pasował, trochę tylko trzeba było zmodyfikować plany i wydłużyć sezon startowy. Bilety lotnicze zostały kupione, pozostało tylko trenować. Teraz opiszę jak wygadały pierwsze dni w Barcelonie.
Nocowałem u kierownika naszego zagranicznego oddziału Rafała (wielkie podziękowanie za możliwość przenocowania ). Po przylocie późno w nocy z czwartku na piątek wypiłem tylko herbatę i poszedłem spać. Cały piątek spędziłem w pracy, podoba mi się popołudniowy zwyczaj robienia przerwy i wyjścia na miasto na lunch. Po pracy zrobiliśmy ekspresowe zwiedzanie centrum z koleżanką Katarzyną z lokalnego oddziału.
Odwiedziliśmy też biuro zawodów. Bardzo fajnie było ono zorganizowane- na otwartym terenie w parku. Po odebraniu numeru, skorzystaliśmy z możliwości spróbowania za darmo lokalnego piwa Estrella Damm (bardzo dobre, polecam). Spacerowaliśmy i zwiedzaliśmy do dość późnych godzin nocnych. Niestety posiłki jadłem typowo niezdrowe i nieukierunkowane pod bieganinie. Czas na zdrowe jedzenie zostawiałem sobie dzień przed startem.
W sobotę spałem do godziny 10, chciałem odpocząć i nie planowałem zwiedzać tylko dużo jeść i odpoczywać. Rano zrobiłem tylko lekki rozruch 6 km i 4 przebieżki po 120 m. Pierwsze rzecz, która mnie zaskoczyła to bardzo niskie tętno, przy prędkościach 5.00 min/km puls był cały czas w okolicach 125 dodam, że było już około 25 * C w cieniu. Na przebieżkach poczułem super energię w nogach. Wykonywałem je bardzo lekko i z dużym zapasem prędkości, a nie były one biegane wolno. Resztę dnia chodziłem po okolicy, przeplatając to częstym ładowaniem węglowodanami oraz piciem dużych ilości płynów (bezalkoholowych). Wieczorem pakując się na bieg, zauważyłem, że na numerze mam zaznaczoną strefę 4- sprawdziłem na stronie biegu. Tak, będą strefy czasowe – czerwona (elita), niebieska(szybcy biegacze), zielona(mniej szybcy) i biała (najwolniejsi i pozostali). Ja miałem biały numer. Trochę to mnie zaniepokoiło, ale miałem nadzieję, że uda się wejść bez problemu do choćby niebieskiej strefy.
W nocy spałem dobrze, ale krótko, słońce jeszcze nie wstało, gdy wychodziłem z mieszkania. Na śniadanie zjadłem klasycznie owsiankę z bananem i spakowany ruszyłem do metra. Rafał mieszka około 1 km od mety, ja musiałem dotrzeć na start oddalony o prawie 10 km w górę miasta. Metrem zajęło mi to 50 minut (powrót biegiem planowałem szybciej :)). W metrze dosiadało się coraz więcej osób w strojach biegowych. Wysiadłem tuż obok startu, wychodząc na powierzchnie przywitało mnie piękne słońce, rześka pogoda oraz ulica, po której będę za chwilę biegł – długa prosta i lekko z górki.
To, co mi i Mateuszowi podobało się najbardziej to właśnie trasa. 10 km cały czas prosto jedną ulicą, profil na początku mocno z górki później płasko. Świetna trasa na życiówkę.
Usiadłem na ławce i oczekiwałem na moment rozpoczęcia rozgrzewki. Jak wyglądał sam bieg? Dowiecie się w kolejnym wpisie. Zapraszam.
2 thoughts on “Cursa DiR 10 km – Część 1 – Relacja”