11.11 – 36.08 – Turek Relacja
W ostatnich latach w Polsce 11 Listopada bardzo popularne stały się biegi z okazji święta niepodległości. Co roku kończyłem sezon biegowy właśnie startem w takich zawodach. Tym razem również startowałem, lecz nie na koniec, ale na początek przygotowań do nowego sezonu. Jak wyglądał dzisiejszy bieg w Turku o tym więcej poniżej.
Do Turku wybrałem się z małymi planami, chciałem pobiec poniżej 35 minut, oraz zając miejsce w pierwszej 8 co dawało pewne miejsce na podium w kategorii wiekowej (pierwsze 5 miejsc odpadało z tej klasyfikacji). Mimo, że od startu w CityTrail (17,11 na 5 km) nie miałem nawet trochę wolnego od treningów, czułem się dobrze i takie nastawienie miałem na bieg.
Rozgrzewka również przebiegła pomyślnie, mimo, że czułem się delikatnie ciężki. Co roku start biegu był opóźniany przez startujące wcześniej biegi dziecięce, w tym roku organizatorzy spisali się bardzo dobrze i równo o 12.45 ruszyliśmy na trasę.
Pierwsze co mnie zaskoczyło, to szybkie tempo startujących zawodników. Wiem, że tacy zawodnicy jak Krzysztof Tomaszewski, czy Monika Kaczmarek lubią szybko startować, ale sam fakt, że po 500 metrach ja nadal biegnę za ich plecami trochę mnie zaskoczył. Po około 600 metrach skręciliśmy w długą prostą na wschód i wtedy dostaliśmy wiatr w plecy, co jeszcze podkręciło tempo biegu. Nie sprawdzałem po ile biegnę, ale czułem, że jest to tempo grubo poniżej 3:30. Grupa ucieczkowa składająca się z 8 osób ruszyła o wiele za szybko jak na mój aktualny stopień przygotowań więc odpuściłem delikatnie, z nadzieją, że dystans pozwoli na gonienie powoli słabnących zawodników z czołówki.
Wiedziałem, że druga część trasy będzie pod wiatr, dlatego liczyłem, że uformuje się jakaś grupa biegnąca na czas <35 min. Niestety, gdy po pierwszym kilometrze spojrzałem za plecy, zobaczyłem około 30 metrową przerwę i nie dostrzegłem zawodników chcących kontynuować bieg w moim tempie. Cały czas próbując gonić czołówkę, czułem, że biegnę delikatnie mówiąc na granicy. Kontynuując samotny pościg, 3 km minąłem w czasie 10 minut i 11 sekund. Niedługo po minięciu trzeciego kilometra trasa delikatnie skręciła pod wiatr i wtedy poczułem, że nie będzie łatwo utrzymać to tempo. Widziałem jak dwoje zawodników przede mną współpracuje razem, ja niestety musiałem sam stawiać czoła wiatru.
Czwarty kilometr już wyszedł wolniej, czekałem na półmetek, na zakręcie dostrzegłem za plecami Krzysztofa Tomaszewskiego, byłem pod wielkim wrażeniem jego dyspozycji. Piąty kilometr również biegłem pod wiatr, półmetek minąłem w czasie 17,24 i wtedy zaczęły się schody. Coraz częściej trasa prowadziła pod wiatr i coraz bardziej zwalniałem. Dogonił mnie Piotr Werner, który zawsze lubi wolniej zaczynać i potem przyspieszać (ja dziś zrobiłem odwrotnie).
Próbowałem się go „złapać” i biec za jego plecami, lecz tempo z jakim mnie mijał nie pozwoliło na takie historie.
Ciągle słabnąc dogonił mnie Piotrek Frydrychowki – kolega, z którym ścigamy się wirtualnie na różnych zawodach, czyli startując w różnych miejscach w Polsce osiągaliśmy podobne wyniki. Zdziwiłem się, bo myślałem, że był w czołówce biegu. Z nim starałem się kontynuować bieg przez jakieś 1,5 km co się udawało (dzięki Piotrek za motywowanie), lecz po 7 kilometrze zaczęło mi coraz mocniej odcinać „prąd”. Niby serce nie pracowało na najwyższych obrotach – średnie tętno z całego biegu to 189, ale nadal nie mogłem z siebie nic więcej dać. Obaj Piotrki zaczęli mi się oddalać, nie muszę pisać, co w głowie siedzi słabnącemu zawodnikowi, gdy mijają go inni.
Zabawa zaczęła się, gdy na plecach poczułem oddech większej grupy zawodników, nie odwracałem się, nie sprawdzałem kto w niej biegnie, ale wiedziałem, że składa się minimum z około 5 zawodników. Podświadomie czułem, że w tej grupie może biec Krzysztof Tomaszewski i prawdopodobnie Monika Kaczmarek ( w wynikach to się potwierdziło), więc powiedziałem sobie, że tej grupie nie dam się wyprzedzić. Zrównał się ze mną, mój znajomy Krzysiek Nowosielski i z nim prowadziłem tę grupę. Nie zwracałem uwagi już na tempo czy wynosiło ono 3.35 czy 3.45, ponieważ nie byłem w stanie przyspieszyć, jedynie co mnie trzymało to słowa „nie daj się wyprzedzić”. Na około 7,5 km nastąpiła dość zaskakująca sytuacja. Tuż za rondem, skręcając w lewo, z przeciwka również w tę samą ulicę zaczęli wbiegać inni zawodnicy. Zdziwiłem się i zapytałem, czy aby na pewno w lewo, ktoś z grupy krzyknął „Tak!, to oni źle pobiegli”. Okazało się, że kilku zawodników pobiegło prosto, zamiast skręcić i musieli zawrócić. Nie chcę nawet wiedzieć, co oni musieli sobie myśleć. Fakt, że nagle biegnie ze mną kilku zawodników, którzy musieli nadrabiać trasy, a byli dużo przede mną – miał na mnie duży wpływ.
Oderwałem się od grupy, która mnie dogoniła i zacząłem kontynuować bieg z zawodnikami z czołówki. Tempo nagle wzrosło, puls również (a jednak dało się biec szybciej :)), ostatnie 2 kilometry biegłem za Fabianem, z którym wiosną połamaliśmy 34 minuty w Warszawie. Grupa została kilka sekund z tyłu, ja cały czas przyspieszałem i starałem się wytrzymać dyktowane przez innych tempo. Bardzo zmęczony wbiegłem na metę na miejscu 11 z czasem 36:08 na 336 startujących.
Oba postawione cele nie zostały zrealizowane – ale rozmowa z osobami, którym ufam podniosła mnie na duchu. Biegając od 2 tygodni nie mogę się spodziewać, że będę biegał nagle 33-34 minuty po tak poważnej kontuzji. Fakt, że biegłem bark w bark z zawodnikami będącymi w formie lub kończącymi sezon również mnie cieszy. Na moje szybkie bieganie przyjdzie czas wiosną. Teraz muszę nauczyć się pokory i czerpać jak najwięcej z lekcji, które będę dostawał podczas takich startów.
Kolejnym plusem jest fakt, że udało mi się podczas wietrznej pogody, zrobić dobry trening – 10 km przy średnim tempie 3.37 na średnim pulsie 189. Co jak najbardziej można zaliczyć jako dobry prognostyk.
Po powrocie do domu, ponownie zrobiłem 15 minut roztruchtania i porozciągałem się w ciepłym domku. Wziąłem gorącą kąpiel i z jeszcze większą mobilizacją, czekam na nowe wyzwania jakie postawi mi biegowy świat. Nie luzuje z treningami, bardzo duży nacisk kładę na regenerację i odżywianie.
Jak na pierwszy bieg na 10 km od biegu w Barcelonie (Maj 2015), po tak długiej przerwie – dzisiejszy start zaliczam na plus. Może nie zrealizowałem celów założonych przed biegiem, ale będę je realizował – nie zawsze wszystko się udaje.
Nie podłamuje się, gratuluję wszystkim, którzy dzisiaj startowali i również są zadowoleni z swoich występów. 🙂